niedziela, 2 sierpnia 2020

Pięć lat. To już niemal pięć lat od mego ostatniego wpisu tutaj.
Ci, którzy tu czasem zaglądają, są pewnie ciekawi, jak potoczyły się moje dalsze losy.
Pięć lat temu podjęłam przełomową decyzję, która zmieniła moje życie.
Odeszłam od męża, który nie mógł bardzo długo pogodzić się z tym. Dopiero wtedy przekonałam się tak do końca, z jakim toksycznym człowiekiem żyłam 35 lat. Odgrażał się, że zabije mnie i wszystkich, którzy stali za moją decyzją. Próbował wszystkiego, gróźb, próśb, żebym tylko wróciła. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie kieruje nim troska o moje dobro, ale urażona duma faceta, którego kobieta zostawiła dla innej kobiety. To był bardzo trudny czas. Krótko po moim odejściu, miałam udar. Przeżyłam i dzięki pomocy mojej Kobiety, mam się dziś dobrze. Półtora roku później Sąd orzekł nasz rozwód. Jeszcze nawet wtedy mój były już mąż nie mógł się z tym pogodzić i wyzywał mnie od najgorszych. Ale za jakiś czas, pocieszył się w ramionach innej kobiety. A ja odetchnęłam z ulgą, bo nareszcie miałam już spokój. Dziś zdarza nam się niekiedy rozmawiać przez telefon i jest już spokojny. Być może zrozumiał, że ta moja decyzja wyszła nam obojgu na dobre.
Jestem w dalszym ciągu z Kobietą, dla której zostawiłam moje wcześniejsze życie.
Dziś, po pięciu latach od tamtych wydarzeń, mogę powiedzieć jedno. Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa, niż teraz. Mam miłość ukochanej Kobiety. Czuję wewnętrzny spokój. Mam poczucie bezpieczeństwa dzięki świadomości, że przy Niej nie ma prawa spotkać mnie nic złego. Otacza mnie miłością, czułością i troską. Na każdym kroku czuję Jej szacunek. Czy taka miłość istnieje? Jestem tego najlepszym przykładem. Mam wrażenie, że z każdym dniem kocham Ją jeszcze bardziej. Moje życie nareszcie ma sens. Zawalczyłam o siebie i dziś już wiem, że było warto. Dla siebie, dla Miłości. Jestem szczęśliwa. Dziś już nie boję się mówić o tym głośno.

sobota, 7 listopada 2015

Tak trudno...

Wiesz...
Trudno tak wszystko przekazać w jednej rozmowie , kiedy temat jest złożony, bo dotyczy emocji, które dotykają naszego wnętrza, najgłębiej skrywanej natury, intymności.
Pytasz, bo nie Czujesz tego, co ja i mnie podobne kobiety.
Różne kobiety, różne środowiska, doświadczenia.
To tak trudno określić kobietę biseksualną, jej pobudki.
W moim przypadku, to paskudne przeżycia i nieudane małżeństwo.
Trudno mi odpowiedzieć sobie samej na pytanie: dlaczego?
Dlaczego wolę bardziej kobiety, niż mężczyzn?To znaczy, już wiem.
Ale czasem zastanawiam się, czy gdyby nie moje przeżycia, byłabym bi?
A może gdyby moje małżeństwo było udane, to czy wtedy szukałabym szczęścia poza nim?
Seks jest ważny, ale nie najważniejszy.
Tak naprawdę chodzi tylko o uczucia.
Bo kobiety kochają sercem, głową. Mężczyźni są inni. Rzadko trafia się taki egzemplarz, który jest nie tylko czuły, serdeczny, ale jeszcze na dodatek rozumie kobiety.
Ja wiem, że to inna natura, psychika.
Czytałam kiedyś artykuł, w którym autorka na podstawie wieloletnich badań twierdziła, że zaledwie 6% kobiet jest zdecydowanie hetero. Reszta jest tak pomiędzy. Albo określają się jako zdeklarowane lesbijki, albo... bi :) Albo skrywają swoje skłonności bardzo głęboko i nie przyznają się do nich nawet przed sobą. Powody znane. Nie tylko strach przed rozwaleniem sobie życia, ale też obawa przed ostracyzmem społecznym.
Przecież prawie każda ma męża, dom, dzieci, jakąś ustabilizowaną sytuację materialną.
Kobiety kierują się w życiu instynktem, ale i swoistym wyrachowaniem. Żadna z nas nie chce rozwalać sobie życia kaprysem, chwilową zachcianką. Więc szukanie szczęścia w ramionach drugiej dla zabawy, jak twierdzą niektórzy, to krzywdzące posądzenie.
We mnie odkąd pamiętam zawsze była jakaś miękkość dla kobiet. Bardziej je rozumiałam i przy nich czułam się bezpiecznie.
Rozmawiam wiele z kobietami bi.
Niektóre opowiadają o swoich fascynacjach kobietami. O swoich pierwszych uczuciach do nauczycielek, koleżanek.  Wtedy jeszcze się wstydziły, wręcz bały swych skłonności.
Niektóre, jak ja, na wiele lat zamykały się na swoje doznania.
Kiedyś, jeśli nie znalazło się kobiety w swoim środowisku, żyło się w niespełnieniu, z poczuciem niedosytu, żalu. Dziś net ułatwia kontakty. Kiedyś był strach przed innością.
Dziś to jest jeszcze temat tabu, ale kobiety mówią już bardziej o swych potrzebach seksualnych, uczuciowych.
Znajdują kobiety, z którymi czują się dobrze, są szczęśliwe.
Ale za swoje szczęście płacą wysoką cenę, czasem zbyt wysoką.
To ciągłe rozterki, dylematy. Bo miłość nie ma płci, choć świat jest innego zdania.
Bycie bi to stygmat, który daje szczęście, ale niszczy wnętrze.
Brzydzę się kłamstwem. Zawsze szczyciłam się, że jestem bardzo lojalna. Dziś łamię własne zasady, bo kłamię i zdradzam. To obciąża mnie, bardzo. Dlatego już tak dłużej nie chcę. Chcę żyć w zgodzie ze sobą. Nie wiem, jaką cenę za to zapłacę. Czasem czuję się, jak Anna Karenina.
Nigdy nie miałam poczucia, że kocham, że jestem kochana. W życiu byłam bardziej obserwatorem, niż uczestnikiem. Dziś żyję na maksa. Nareszcie.
Te rozterki... Ciągłe ukrywanie się, kłamanie, to stres i nerwy w codzienności. Nie jest łatwo.
Znam kobiety, które powiedziały partnerowi o sobie. Zdarza się, że mężczyźni akceptują skłonności swych partnerek. Ale często takie wyznanie kończy się rozwodem, albo ciągłymi wyrzutami, pretensjami. Związek przestaje istnieć, ale ciągnie go się latami, dla dzieci, bo wiążą ludzi sprawy finansowe, brak mieszkania.
Tu nie ma znaczenia płeć, bo tak samo płaci się za relacje z mężczyzną. Tak wygląda zdrada i cena, jaką się za nią płaci.
A jednak stawia się wszystko na jedną kartę. Jedzie po bandzie....
Dla miłości, czasem dla jej ułudy, bo i tak bywa.
Wydawało mi się, że ja będę wyjeżdżać do mojej kobiety raz na jakiś czas i mi to wystarczy.
Nie wystarcza.
Tam jest moje serce, moje życie. Tam mam szacunek, serdeczność, troskę.
Tutaj ciągłe zadymy i awantury o jakieś pierdoły, nieważne sprawy, które można wyjaśnić paroma zdaniami, ale nie. Trzeba kłótni i paru godzin szarpania się, nerwów. Jestem w toksycznym związku.
Nie chcę już dłużej udawać, grać szczęśliwej mężatki.
Nie wiem, ile jeszcze przede mną. Mam 57 lat.
Może 10, 15 lat przede mną. Chcę je przeżyć w ciszy i spokoju.
Nie tak, jak do tej pory.
Wiem, że może go zranię. Wiem.
Ale już nie chcę żyć tutaj wbrew sobie.
Wiem, że Ona jest mądrą kobietą. Nie jesteśmy ze sobą miesiąc, dwa, żeby to była tylko fascynacja.
Jestem już pewna swoich i Jej uczuć.
Czy można na tym budować wspólne życie?
Ufam Jej i wiem, że mnie nie skrzywdzi tak, jak Ona jest pewna, że ja nie zranię Jej.
Nie ma z tej sytuacji idealnego wyjścia. Zawsze ktoś będzie cierpiał.
Nie chcę, żebym to była ja, bo swój limit na nieszczęścia, dramaty, udręki już wyczerpałam.
Wystarczy.
Podjęłam decyzję.




wtorek, 26 maja 2015

Mój Cudzie...


W twych źrenicach mój obraz się jawi...
I ja chłonę cię wzrokiem, niczym Cud Istnienia.
Nasze słowa zawisły między ustami,
Na których jeszcze drży pierwszy pocałunek.
Zaledwie muśnięcie, by poczuć już smak siebie,
A już krew w żyłach zmienia swe koryto
I burzy się i pulsuje, i krąży coraz szybciej...
To jedno spojrzenie, a tak wszystko zmienia...
I w tobie, i we mnie, i prócz nas już nic nie ma.
Prowadzisz mnie za rękę, a ja Twój świat zmieniam.
To jedno słowo zawisło na wargach i prosi o wyjście,
A ty kładziesz mi dłoń na ustach i szepczesz- nie trzeba...
Niech nasze serca odnajdują ku sobie drogę,
Nich one mówią swym tajemnym językiem.
Tam, gdzie dwoje ludzi, tam gdzie serca drżenie...
Słów nie potrzeba, wystarczy nasze w sobie istnienie...

Twoje imię WOLNOŚĆ


 Dotykam twego serca delikatnym spojrzeniem,
A ty drżysz pod nim, niczym ptak ze złamanym skrzydłem.
A ja przecież chcę tylko uleczyć je swym oddechem....
Dotknąć twego serca swoim sercem,
Zabliźnić jego rany, ukoić wszystkie bóle...
Przelać w twą duszę radość i wolność.
Ulecieć z tobą w przestworza wysoko
I zostać tam  choć na sekundę, na chwilę
I przedłużyć ją w nieskończoność...

sobota, 14 lutego 2015

Walentynkowo :)

Miłość bywa czasem bardzo trudna.
Każdy chce kochać, być kochany.
Tak trudno niekiedy znaleźć tą jedną jedyną osobę, z którą chciałoby się przeżywać każdą sekundę swego życia. Której zaufałoby się tak do końca we wszystkim. Osobę, której powierzyłoby się każdy zakamarek naszej duszy i serca.
Z początku jest niesamowita fascynacja i radość, że możemy, potrafimy kochać. I nadzieja, że nasze uczucia zostaną odwzajemnione.
Sławetne motylki w brzuchu, radosne wyczekiwanie na każde spotkanie. Radość z odkrywania osobowości tej drugiej osoby... Celebrowanie każdego spotkania, każdy dotyk, muśnięcie, pocałunek, spojrzenie... Wszystko to sprawia, że nasze życie staje się barwniejsze, jaśniejsze...
Niekiedy ta wielka, pierwsza fascynacja nie przetrwa próby czasu.
Rozpłynie się w codzienności, w szarzyźnie zwykłych dni.
Nasza miłość straci swoje kolory...
To smutne. I boli.
Czasem nosimy to uczucie w sobie już na całe życie i nie potrafimy pokochać na nowo kogoś innego.
A tak bardzo pragniemy miłości, jej smaku. Chcemy, by na zawsze była w nas, w naszym sercu.Chcemy cieszyć się nią każdego dnia, a nie potrafimy niekiedy o nią zadbać, kiedy jest.
Gubimy ją w jakichś niepotrzebnych kłótniach, swarach, utarczkach. Wtedy już nie cieszy, a staje się ciężarem. Zapominamy, że miłość bierze się z całym dobrodziejstwem inwentarza :) Że kocha się i za zalety i za wady. Za wszystko.
Za to, że miłość po prostu JEST.
Napisałam kiedyś, że jestem Nomadą.
Czas potwierdza, że się nie myliłam.
Szłam do mojej Miłości całe życie, nie wiedząc o tym. A kiedy Ją spotkałam, wiedziałam.
Wiedziałam, przeczuwałam, że to na Nią czekałam.
Moja Miłość ewoluuje. Już nie jest tak wariacka, szalona, jak na początku.
To już nie jest fascynacja.
To pewność, że moje serce kocha naprawdę.
To nasze pierwsze Walentynki.
Nie możemy być dziś razem fizycznie. Ale każda myśl, wszystkie uczucia są dziś dla Niej.
Dziś?
Tak jest codziennie :)
Więc codziennie, każdego dnia kochamy się walentynkowo.
Niekiedy przeszkadza odległość, jaka nas dzieli. Ale ten czas wykorzystujemy w inny sposób.
To długie, ważne rozmowy, dzięki którym poznajemy nasze myśli, życie, poglądy. To szczerość i zaufanie, że można powiedzieć wszystko bez obawy, że się zostanie zranionym. To dzielenie codzienności, ale w inny, równie piękny sposób.
A każde spotkanie, to po prostu święto.
Wspólne spacery, teatr, pogaduchy, intymność. To wspólne gotowanie, posiłki, poranna kawa, która przy Niej ma tak niepowtarzalny smak. To spotkania z innymi ludźmi, którzy nie zawsze wiedzą o naszym uczuciu, ale to nie ma znaczenia. Ważne, że my odnajdujemy się w spojrzeniu ponad głowami innych, w każdym uśmiechu, w każdym słowie.
Kocham moją Walentynkę.
Kocham i jestem szczęśliwa.
Dziękuję Ci, że Jesteś.

                       

środa, 24 grudnia 2014

Zdrowych, pogodnych świąt
 Bożego Narodzenia
   oraz
szczęśliwego Nowego Roku 2015
wszystkim moim Czytelnikom
      życzy Miriam 

wtorek, 30 września 2014

ROZŁĄKA


 Jeszcze czuję pod palcami ciepło poduszki,
Na której spoczywała twoja głowa...
Jeszcze leży na niej twój zabłąkany włos.
W moich żyłach wciąż krew szaleje
Na wspomnienie naszych ostatnich dni...

A ja znów, po raz kolejny karmię się tęsknotą
Za tobą, za czułością i dotykiem twych rąk.
Uciekam do ciebie moim sercem i duszą,
Gubiąc, jak ślepiec, kolejne tutaj dni.
Kawa znów smak straciła...
Bez ciebie wszystko jest nie tak.
Nie nam pisana jest codzienność,
Nie nam zwykłe, szare dni.

Lecz, kiedy znów odnajdę ku tobie drogę,
Nastanie nasz świąteczny czas.
Każda sekunda zaświeci miłosnym blaskiem,
A my znów, na chwilę, zapomnimy,
Że za oknem istnieje jakiś świat.
Położę głowę na twym ramieniu,
Posłucham twoich słów
I kolejny raz odnajdę w tobie, nas...
 

niedziela, 28 września 2014

SENNA MIŁOŚĆ

 
 Lubię cię o świcie.
Taką jeszcze nierozbudzoną, taką ciepłą... 
Twój senny zapach znów działa na me zmysły,
A ja poddaję mu się powoli.
Chcę usnąć przy tobie na nowo,
Ale moje usta mnie nie słuchają,
Bo już tańczą magicznie na twym ciele.

Najpierw delikatnie, ospale,
Każdym muśnięciem
Wnikają w twój sen i ciało.
Rozbudzają twe zmysły powoli,
By za chwilę poczuć
Ich szaleństwo na sobie.
Pocałunek za pocałunek,
Dotyk za dotyk.
Dłonie splecione w uścisku
Mówią to, czego usta nie mogą.
Kocham cię do szaleństwa.
Oddaję się znów tobie
I biorę cię znów w posiadanie
W pierwszych promieniach słońca
Nasza miłość na nowo rozkwita.
I jak feniks, budzi się do życia...


poniedziałek, 22 września 2014

TWOJE RAMIONA


Otulając mnie swymi ramionami,
Czas zatrzymujesz w miejscu...
A ja mam nieustannie wrażenie,
Że już nic nie istnieje poza nami.
Przez sekundę czuję się znów małym dzieckiem,
Bezpiecznym i beztrosko radosnym.
Ale kiedy wciągam w nozdrza zapach twej skóry,
Wracam do ciała dorosłej kobiety.
Pożądam, pragnę, szaleję z rozkoszy
I chcę ciebie więcej i więcej.
Jeden twój uścisk wygładza me zmarszczki
Zacierając przeszłość i rany, i blizny.
Kiedy przytulasz mnie do siebie
W moim sercu jest spokój i cisza...
Zamykając swe ramiona na mym ciele,
Dajesz mi wolność i szczęście...

piątek, 29 sierpnia 2014

MIESZKASZ W MOIM SERCU


 Świt.
Słońce jeszcze dobrze nie wzeszło, a ja już jestem na moich ukochanych polach.
Jest chłodno, ale pogodnie.
Mgła  jeszcze nie opadła spowijając swym całunem  okoliczne łąki i pola.
Idę pośród niej natykając się na wracające z żerowiska dziki. Umykają spłoszone na mój widok.
Mgła tłumi dźwięki.
Jak tylko opadnie, usłyszę świergot ptaków.
Moje myśli nie skupiają się jednak na tym.
To ty wciąż jesteś w moim sercu i głowie.
Wspominam te chwile, kiedy byłyśmy razem...
Pamiętam każdą sekundę.
Powracam do tych wspomnień tak często...
Pozwalają mi przetrwać kolejne rozstanie i cieszyć się na następne.
Osładzają mi nasze oddalenie.
Jesteś ze mną codziennie, w każdej rozmowie, w każdym mailu.
Setki rozmów, które wiążą nasze serca jeszcze bardziej.
Nigdy z nikim nie byłam tak blisko.
Zawsze bałam się otworzyć swe myśli, duszę.
Pokazać siebie, tą prawdziwą.
Tak łatwo mnie zranić...
Nauczyłaś mnie, co to zaufanie.
Już się nie boję.
Nie ma we mnie strachu, że  mnie zranisz.
Ufam ci, tak zwyczajnie i niezwyczajnie.
Dlaczego pokochałam właśnie ciebie?
Bo masz piękną duszę.
Cała jesteś piękna.
Uwielbiam nasze rozmowy, w których pokazujesz mi siebie, swoje myśli i uczucia.
Uczysz mnie tak wiele..
Co to jest tkliwość, czułość.
 Tak bardzo cię kocham. Narodziłam się na nowo, dzięki naszej miłości.
Mówisz, że to ty jesteś miłością :)
Ja sama nią się staję..

Już niedługo znów będziemy razem. Podzielimy naszą codzienność.
Wspólne noce  znów będą pełne radości.
Nowych doznań i rozkoszy.
Nauczysz mnie siebie na nowo, a ja będę szczęśliwa w twych ramionach...
Chcę kolejny raz budzić się przy tobie.
Patrzeć na twoją ukochaną twarz, słuchać twego oddechu..
Budzić cię pocałunkami i patrzeć, jak powoli reagujesz na moje pieszczoty..
To już, za chwilę, dasz mi siebie, a ja będę cię chłonąć całą sobą.
To nasze kolejne święto. Kolejne szczęśliwe dni.
Szczęśliwe, bo wspólne.
Kocham cię jeszcze bardziej, niż wczoraj, wiesz? :)
Rozmawiam z tobą w moich myślach.
Już niedługo przyprowadzę cię tutaj.
Pokażę ci mój świat. Podzielę się nim z tobą.

Słońce zaczyna wschodzić, rozganiając mgłę.
Jak pięknie jest żyć, odkąd jesteś w moim życiu.
Trwaj w nim, bądź, a moje następne dni będą tak jasne i dobre, jak dzisiejszy.
Dziękuję, że jesteś, Kochana.

czwartek, 31 lipca 2014

Codzienność


Tak blisko moich źrenic, twoje oczy.
Tak blisko mego serca, twoje serce.
Twoje dłonie splecione z moimi.
Mój oddech miesza się z twoim.
Moje myśli wciąż krążą wokół ciebie,
A usta nieustannie szukają twoich.
Zamiast powietrza łaknę ciebie.
Zamiast wody piję radość z ciebie.
Jesteś moim słońcem,
Bo rozświetlasz moją codzienność.
Dajesz mi szczęście, i miłość, i tkliwość.
A ja tobie tak mało,
Bo zaledwie siebie...

piątek, 4 lipca 2014

MIRAŻE


 Wodzisz opuszkami palców po mej skórze,
Kiedy w moich ustach czuję jeszcze smak porannej kawy.
Mieszasz go ze swym zapachem i spojrzeniem,
A ja znów uciekam w twoje szepty z ostatniej nocy
I już sama nie wiem, czy to jeszcze ja,
Czy tylko przedłużenie mnie w twych słowach...
Uciekam w ciebie, bo mnie już nie ma dawno
I próżno mnie znaleźć w mym ciele.
A twoje słowa, to sen na jawie,
To cudna bajka, którą poniosę w moją rzeczywistość.
Jestem piękna, jestem mądra, a moje ciało doskonałe.
W twoich zakochanych oczach nic nie jest mirażem.
Wszystko przestaje być ułudą,
A ja tak bardzo chcę wierzyć tobie...
Podajesz mi w ustach ten pierwszy łyk porannej kawy,
A kiedy go przełknę...
Znów zapewniasz mnie, kim jestem :)
Dla ciebie...
Niech i tak będzie.
Choć wiesz, że kiedy wrócę do rzeczywistości...
Znów tak wiele będzie bolało,
Ale to wspomnienie będzie mnie niosło
Do następnej wspólnej nocy, do następnych miraży.
Chcę dalej śnić nasz sen przy tobie,
Budzić się przy twoim boku,
Całować twoje dłonie,
Czuć smak kawy i ciebie...
Kreślić miłosne wzory językiem na twej skórze,
Słyszeć jęki ekstazy
Nie zastanawiać się, czy to twoje,
Czy też z moich własnych ust je słyszę...
Chcę ciebie, w nienasyconym spełnieniu
W każdej następnej nocy, w każdym dotyku i doznaniu...
A dni biegną tak szybko...
Powiedz, kochana, czy czas da się zatrzymać??? 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

KOCHAĆ...



Trzymam cię w swych dłoniach,
Jak najdelikatniejszy skarb.
Ożywiam swym oddechem,
Muśnięciem rozchylonych warg...
Jestem już w tobie,
Dotykam magicznie twej duszy
I czerpię z niej życie dla siebie i ciebie.
Biorę, jak swoje twą radość i spełnienie
Bo w tobie mieszkam
Bo w tobie moja miłość...
Kocham twe delikatne dłonie,
Bo dają mi szczęście.
Jestem w tobie,
Bo tam moje miejsce
Za twym przyzwoleniem.
Dajesz mi siebie
A ja tobie na zawsze moje serce...

sobota, 14 czerwca 2014

NOMADY LOS



Jestem Nomadą, którego przez wieki minione gna przez pustynie życia tylko jedno pragnienie:
Odnaleźć kolejny raz ciebie...
Następne nasze wcielenie....
Los przeznaczył mi rolę tułacza, i to jedno nie zmienia się nigdy.
Choćby nie wiem, jak wielkie mieszkało we mnie znużenie,
Wciąż mnie gna myśl przez tysiąclecia,
Że muszę odnaleźć ciebie.
I kiedy, po dniach samotności, znów zaczynam całować ślady twych stóp na skraju pustyni...
Śmierć nas rozdziela.

A ja  w kolejnym życiu znów biorę swój tułaczy kij  w dłonie
I wyruszam w swą nieustanną Drogę ku tobie...

Pamiętasz?

Byłam twym dzieckiem. które kochałaś nad życie.
Miłością bezwarunkową, co to tylko dawać umie
Nie chcąc nic w zamian, bo i po co ?
Dziecko kocha się za nic i taką miłość niosłyśmy w sobie
Przez każde kolejne życie.
Bezwarunkowa, szczera i na zawsze.
Miłość bez imienia, a jednak nasza do końca...
Byłaś też mym rycerzem, który umarł w niechcianej wojnie
Z moim imieniem na skrwawionych ustach,
A moje serce pękło w tym samym momencie,
Bo bez ciebie żyć już nie chciało.
Następne wcielenie to moja starość
I znużenie i męka, że tym razem już nie znajdę mego Serca.
A jednak znów odnajduję w beznadziei - ciebie.
I rozkwitam niczym kwiat paproci, by choć na chwilę cieszyć się tobą
I Odejść o świcie i znów wrócić, jak zawsze... z Nomady losem  w  zanadrzu.
Zaklęty krąg, z którego żadne z nas uwolnić się nie chce,
Bo miłość silniejsza od śmierci wciąż nas gna ku sobie.
Być z tobą, bez czasu, i Odejść, i ciągłej tułaczki
Po tysiącleciach szukania i wiecznej udręki,
Że w tym wcieleniu nie odnajdę Twych śladów
Na piasku bezkresnej pustyni historii..
Pokonać każde rozstanie, każdy ból istnienia...
I żyć przy tobie, bez losu Nomady.
Bez wieczności, czekania, szukania wciąż ciebie.
Chcę utknąć w bezczasie, ale tylko przy tobie.
Nieważne, kim Los każe nam być  w następnym wcieleniu,
Byleby było ono ostatnie.
Chcę zasypiać przy tobie ze spokojem w sercu,
Że to już koniec bezkresnej tułaczki po kolejnym rozstaniu.
Jestem dziś z tobą, i znów kocham ciebie.
Mój tułaczy kostur...
Nie chcę go więcej...





MIŁOŚĆ TO TY



Na fali rozkoszy płyniemy co noc w naszej łodzi...
Prowadzisz mnie sobą przez meandry miłości.
Ciągniesz za sobą na szczyt nowych doznań
I kolejny raz zrzucasz w otchłań nieistnienia.
Kiedy moje zmysły próbują złapać oddech
Po kolejnej fali boskiej ekstazy,
Kiedy ciało prosi o chwilkę wytchnienia,
Ty swoimi dłońmi znów rozpalasz je do białości...
Jedno maleńkie muśnięcie i znów jestem w tobie..
I znów czas nie istnieje, bo ty w nim jesteś.
To nie ja, ale ty piszesz we mnie moją historię.
Nie ma w niej nic, prócz czystej rozkoszy
I  kolejnych doznań, i radości, że jesteś...
Chcę umierać przy tobie,
A ty swym językiem budzisz mnie do życia.
Więc żyję, i chłonę, i drżę w kolejnym orgazmie,
W szaleństwie doznań, w narkotycznej ekstazie.
Jednym spojrzeniem znów mnie rzucasz w siebie,
A ja w twych oczach tonę po raz setny, i następny.
Wodzisz palcami po zakamarkach mego ciała i umysłu,
A ja proszę i błagam o więcej...
Bezgłośnie proszę o ciebie i siebie.
O nowe, jeszcze nieznane mi lądy,
A ty z tajemniczym uśmiechem
Otwierasz mnie i prowadzisz
Po krańce naszych zmysłów.
I znów jestem poza świadomością siebie...
Już utknęłam na dobre w tej krainie,
Gdzie tylko nasze zmysły rządzą...
Chcę spać przytulona do ciebie,
Bo nasze  noce takie krótkie i pełne.
Wiesz, że o świcie zostawię cię samą
I odejdę, by z daleka wielbić ciebie.
Ale kiedy wyciągam me pióro
Znów mnie wołasz do siebie.
Nie jestem już sobą, bo mnie więzisz miłością,
A ja już nie chcę nic, tylko na nowo tonąć w tobie...
Więc wracam skruszona do łóżka,
By kolejny raz poddać się twoim dłoniom.
By wciąż na nowo tonąć w naszych doznaniach,
By Nienazwane dotykać rozkoszą.
By wszystko znów było tobą...
Jesteś mną, a ja tobą....







czwartek, 12 czerwca 2014

Tęsknota ma smak łez


Kolejny świt....
Znów patrzę w niebo.
Jakieś zamglone dzisiaj.
Słońce, które zwykle o tej porze rzuca już swe pierwsze promienie na twe powieki jeszcze snem otulone,
dziś chowa się za chmurami, jakby i ono.... Wie? Przeczuwa?....
Nie chcę, nie zgadzam się, jak i ono, by smutek wkradł się między nasze noce.
Chcę pić mą poranną kawę bez niepokoju i tęsknoty, która jeszcze przy tobie zaczyna już zalegać w mym sercu...
Patrzę w twe oczy...
Uspokajasz mnie.
Tłumaczysz, że tak trzeba.
Że kolejne rozstanie, to oczekiwanie na szczęśliwe spotkanie...
Wiem, ale serce wciąż się buntuje, bo chce naszej magii, a my znów spowijamy ją w tęsknotę.
 Patrzę w twe oczy leżąc przy tobie i szlocham bezgłośnie z rozpaczy..
Wszystko we mnie krzyczy, buntuje się przeciw rozsądkowi.
Chcę być szalona, bo wtedy jestem szczęśliwa.
Przy tobie.
A Los znów nam każe być razem, bez siebie...
Kawa znów smak traci...
Zaprawiam ją goryczą niechcianej łzy, która wpada znienacka do kubka.
Na klawiaturę spadają delikatne krople mżawki.
Niech to się tak ładnie nazywa.
Krople letniego deszczyku....
Byleby nie łzy przyszłej tęsknoty.
Kocham cię, więc nie dziw się mojej rozpaczy...
Znów wpadam w otchłań rzeczywistości...
I, jeszcze przy tobie, czekam na ciebie...

środa, 11 czerwca 2014

ZA CIEBIE WE MNIE, ZA MNIE W TOBIE...

      

  Kolejny świt, a jakby nowy, bo inny niż zwykle...
Nic nie jest takie, jak w codzienności.
Śpisz jeszcze, a ja okrywam Cię z czułością, na dobry sen.
Posiedzę przy tobie spokojnie, popijając drobnymi łykami moją poranną kawę.
Chciałabym przedłużyć tą chwilę w nieskończoność...
Patrzeć na ciebie, zamykać cię w sobie, w moim sercu i pamięci. Na zawsze...
We śnie jesteś taka bezbronna.
Jedyne, czego mi teraz brakuje, to twego uśmiechu, kiedy patrzysz na mnie....
Wiesz, że czytam w tobie?
Moje pióro już nie szaleje, bo piszę naszą historię sercem.
Atrament do tego niepotrzebny.
To krew wzburzona każdym dotykiem, muśnięciem, spojrzeniem pisze o tobie i o mnie.
Leniwy, pogodny poranek, tak inny od poprzednich.
Każdy jest inny, bo jesteś w nim. Bo to już nie marzenie, a dotykanie twego serca moimi zmysłami.
Czy byłam do tej pory kobietą?
Nie, byłam tylko człowiekiem.
Uczysz mnie każdej nocy mnie samej, mojej tkliwości i miłości do siebie...
Biorąc, dajesz stokroć więcej...
Zabrałaś lęki, dałaś w to miejsce miłość i wyciszenie.
Spadam chwilami w bezkres nieistnienia, w miedzyczas twego oddechu.
Kocham cię za to, że jesteś, że mnie w takiej chwili zamykasz w swoich dłoniach.
Już nie chcę istnienia. Już nie chcę być, bez ciebie.
Za chwilę obudzę cię pocałunkiem. Tym najdelikatniejszym z delikatnych.
Będę szukać siebie w tobie.
Słuchać twego głosu i zapadać się w ciebie.
Wiesz, że kiedy patrzysz na innych, ja zazdroszczę im twej uwagi?
Mówiłam, że nie jestem zazdrosna...
Nie znałam wtedy siebie.
Nie zamknę cię w klatce moich uczuć i doznań, bo kocham cię wolną.
Ale zazdroszczę nawet kwiatom, które obejmujesz swoim oddechem.
I już nie mówię "chcę", tylko poproszę :)
Poproszę o następne poranki leniwe, noce bez godzin bezkresnych w swym pięknie.
Czytania ciebie, pisania opuszkami palców na twej skórze...
Patrzę na ciebie szeroko otwartymi oczami, a wciąż śnię.
Jak to możliwe? Nie wiem.
Da się to wytłumaczyć? Też nie wiem.
Miłość...
To takie proste?
Kiedy to mówisz, kolejny raz ci wierzę :)
Kochasz mnie?
I znów mi serce drży z rozkoszy...
Dziękuję za ciebie we mnie....

poniedziałek, 9 czerwca 2014

RZECZYWISTOŚĆ, NICZYM SEN...


     

To już nie marzenie, nie miraż senny...
Leżę przy Tobie i chłonę Cię wszystkimi zmysłami...
Wciągam w nozdrza Twój zapach,
Smakuję językiem, poznaję ustami....
 Smak wódki jest niczym wobec tego szaleństwa.
Upijam się Tobą, i wciąż mi mało.
Chcę chodzić na takim rauszu ulicami Twego miasta,
A w zaciszu pokoju, znów upijać się do nieprzytomności...
I słyszeć, wciąż słyszeć moje imię szeptane w miłosnej ekstazie...
I wciąż krzyczeć w rozkoszy, jak bardzo Jesteś we mnie.
Wszędzie, gdziekolwiek Jesteś jest pogodne niebo,
Bo jest nasze, nareszcie nasze wspólne...
Już znam Ciebie, znam Twoje ciało.
Kolor Twych oczu, a w nich Twoja Miłość
Już wierzę, że do mnie...
Dajesz mi siebie,
A ja łkam bezgłośnie z rozkoszy i ...
Tęsknoty, za Tobą, w moich ramionach
Na przyszłe, puste dni,
Kiedy nie będzie ich wspólnych...
Smak kawy...
Znów go czuję, jak dawniej...
Boję się Przyszłości, kiedy go znów stracę.
Ale poczekam spokojnie,
Kiedy znów mi ją zrobią Twoje ukochane dłonie...
Dziękuję, Perełko
I za tą kawę
I za wspólne wieczory,
I za te leniwe przy Tobie poranki...
"Kocham Cię, Wiesz ? :)
Wiem, bo ja Ciebie też :) "

środa, 14 maja 2014

Tęsknota

Kolejny świt...
Otwieram oczy, parzę poranna kawę i wychodzę z domu.
Idę do moich ukochanych miejsc...
Jest chłodno, ale kolejny łyk kawy rozgrzewa mnie.
Siadam na zwalonym drzewie...
Słucham śpiewu ptaków, patrzę na przemykające sarny...
Jest tak, jak zawsze, jak codziennie.
To samo miejsce, ten sam widok...
I ja.
Ale już nie ta sama...
Teraz jest we mnie Miłość. A wraz z nią tęsknota...
Słodka, z nadzieją na przyszłość, ale i z cierpieniem, że to tak daleko, choć i blisko.
Wszystko mi mówi o tobie. Słyszę twój głos w szumie liści, w śpiewie ptaków,
Widzę cię w pierwszym promieniu wschodzącego słońca. Nawet chmury wypisują na niebie, ciebie.
Za chwilę zadzwonię.
Będę słuchać twego głosu, słów o miłości.
Prosisz: nie tęsknij, to już niedługo, kiedy utulę cię w ramionach i tylko to jest ważne...
Nie wiesz, że kiedy przytakuję, moje oczy są pełne łez.
Wybacz, najdroższa. Nie gniewaj się na mnie. Ja to rozumiem, tylko to ono, głupie serce, nic nie wie...
Nie słucha się mnie, bo już nie należy do mnie.
Chcę i pragnę ciebie i wiem, że czujesz to samo.
Każda rozmowa, każde słowo sprawia, że kocham cię coraz bardziej.
Za mądrość, ciepło i radość, którą masz w sobie...
Uczysz mnie siebie, a ja chłonę cię tak bardzo...
Wybacz, że tęsknię...
Chciałabym czasem, by wszystko w moim świecie było, jak dawniej. A jednocześnie sama myśl o tym sprawia, że moje serce umiera ze strachu i trwogi. Bo w tamtym świecie nie było ciebie.
Ukoisz moją tęsknotę, już niedługo, jeszcze wszystko przed nami...
Dziś, teraz, mieszkam na planecie, na której nie ma jeszcze dojazdu do ciebie.
Proszę, nie każ mi obiecywać, że tęsknić nie będę. Już wiem, że słowa nie dotrzymam...
Szłam do ciebie, nie wiedząc i nie tęskniąc. Już znam teraźniejszość i ciebie.
Już wiem, że to tutaj i teraz, o tym samym czasie nasze drogi doprowadziły nas do siebie. 
Dlatego tak trudno. Dlatego tak bardzo tęsknię.
Wiem, że tobie też nielekko.
Uspokajasz mnie, ale czujesz to samo...
Powiedziałaś kiedyś, że każdy swe uczucia przeżywa w sobie, że nie sposób tak samo, że może być tylko podobnie.
Już wiesz, że można, że może być tak pięknie nie dla mnie i nie dla ciebie, ale dla nas, jednocześnie.
Podzielimy razem każdy uśmiech i radość.
Nasze łzy będą wspólne.
Każde uniesienie, ekstaza i spełnienie, to też podzielimy równo między siebie...
Każdego dnia, każdej chwili, sekundy jesteśmy coraz bliżej .
Już wkrótce odnajdę pociąg do ciebie i wsiądę do niego ze świadomością , że zakończę mą podróż w twoich ramionach...
Wiem, to już tak blisko, ale jak mam żyć zanim na  rozkładzie jazdy pojawi się twoje imię ?

Wylewam resztki kawy.
Nawet ona nie smakuje, jak dawniej...
Pomożesz mi odnaleźć jej smak, Najdroższa?....




wtorek, 29 kwietnia 2014

Nasz Sen

Jest noc...
Cicho i spokojnie...
Dźwięki muzyki dochodzące z przyciszonego radia nie zakłócają tej ciszy, podkreślają tylko ten wewnętrzny spokój, który jest we mnie.
Za oknem, gdzieś w oddali słychać, przejeżdżające samochody, tramwaje.
Są poza świadomością, nie mają znaczenia.
Ten pokój wydaje się wyspą, na której nie ma prawa zdarzyć się nic złego.
Świat obok istnieje z całą swoją żarłocznością i pędem donikąd.
Ale tu, w ciszy tego pokoju, już nic nie ma znaczenia.
Leżę przy tobie i strzegę twego snu. Słyszę twój oddech, spokojny i miarowy...
On też daje mi poczucie spełnienia.Tyle pytań we mnie...
Czy jesteś szczęśliwa? Co jeszcze mogę ci dać, by twoje poczucie radości było równe memu?
Kocham, to takie wyświechtane słowo, a jednocześnie najbardziej wyraża wszystkie moje uczucia, które dopiero teraz są we mnie.
Patrzę w przeszłość.
Wiem, jestem pewna, że to do ciebie szłam całe życie, nie wiedząc, że na końcu tej drogi będziesz czekać na mnie.
Nie ktoś.
Ty.
Właśnie ty.
Ktoś mi kiedyś mówił, dawno temu, w innym świecie, w innej rzeczywistości, że podobno istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Śmiałam się z niedowierzaniem.
Miłość? A co to jest?
Nie znałam jej smaku, bo świat wokół mnie, to jedna wielka niezabliźniona rana.
Jaka miłość, kiedy wszystko wokół płonie z nienawiści?
A jednak  tęskniłam za Nieznanym, za Nienazwanym...
Tylko ta moja ciągła niepewność, że może jest, ale dla innych, a ja nigdy nie poznam jej smaku i zapachu...
Nie wiedziałam, że każda sekunda przeszłości przybliża mnie do ciebie.
Każde doświadczenie, każdy ból, i radość, i łzy, to moja nauka, mój własny zbiór prawd, które uczą mnie kochać. Dawać i nie żądać. Prosić i brać każdy dar od ciebie, jak drogocenną Perłę, którą Wszechświat stworzył dla mnie.
A teraz patrzę na twój spokojny sen.
Dotykam delikatnie Twych włosów. Pieszczę je opuszkami palców, by cię nie obudzić.
Każdy kosmyk rozdzielam i wciągam w nozdrza jego zapach.
To nasza ulubiona pieszczota...
Uśmiechasz się przez sen.
Jestem w tobie, w twoim śnie.
Śnij spokojnie. Ja tu jestem. Pilnuję twego spokoju.
Uśmiecham się...
Jeszcze nie tak dawno twoje ciało płonęło z niedosytu moich pocałunków.
Prosiłaś o każdy dotyk, o każdą pieszczotę, by iść ku spełnieniu. W moich ramionach...
Pamiętasz, jak się poznałyśmy? Wiem, pamiętasz :)
Nie wierzyłaś, że to ja. Nie wierzyłaś, że mogę pokochać ciebie i tylko ciebie.
A jednocześnie ufałaś mi, kiedy mówiłam, że między nami jest magia.
Że to coś wyjątkowego, na co obie czekałyśmy tak długo.
Już wierzę w miłość.
Odnajduję ją w tobie. W każdym dotyku, w każdej pieszczocie, i każdym twoim oddechu.
W każdej nocy przy twoim boku. W szaleństwie miłosnych uścisków. W kubku porannej, wspólnej kawy, w twoim uśmiechu... W kroplach deszczu tam, w naszym tajemnym miejscu. Wszystko jest tobą.
I nie chcę już nic więcej, tylko ciebie. Na każdy dzień, na każdą sekundę mego istnienia...
Wiem, że mnie kochasz.
W miłości nie ma kodeksów, są tylko uczucia. I niech tak pozostanie.
Nie chcę niczego. Mam tylko jedną prośbę.
Bądź ze mną.  Nic więcej. A ja wtedy będę sobą, dla ciebie.
Nie mam zbyt wiele, tylko moją miłość.
Napiszę dla ciebie najpiękniejsze wiersze, bo to potrafię.
Moje pióro oddam ci we władanie. Prowadź moją rękę. Dopełnisz wtedy moje istnienie.
A ja nie będę już wtedy pyłkiem w kosmicznej przestrzeni Wszechświata, bo nareszcie jestem dla kogoś ważna.Nie, nie dla kogoś. Dla ciebie.
Bo w tobie, w każdym twym oddechu odnajduję siebie.
To dzięki tobie, kiedy toniemy w rozkoszy, kiedy wciąż czujemy niedosyt siebie, niebo nad nami płonie...
Śpisz teraz wyczerpana.
Śpij, Słońce moje. Odpoczywaj spokojnie.
Ja też postaram się usnąć przy twoim boku.
Pamiętasz? Żaliłam się, że zgubiłam sen, bo w nim zaklęto wszystkie koszmary świata.
To dziwne. Odkąd jesteś, moje sny są radosne. To twoja magia...
Dziękuję, moja najdroższa Perełko...
               -------------------------------------------------------------



czwartek, 24 kwietnia 2014

Dla Ciebie...

"Piórem i Sercem"

Kreślę mym piórem
Swój ślad na twoim sercu...

Dotykam twej skóry, pieszczę twe usta.
Każda literka i słowo, to nowe doznanie...
W twych oczach zdziwienie i radość,
Że tak też można :)
A ja - nie ja - moje pióro znów muska
I kreśli, uczy się i zapamiętuje
I syci się nową rozkoszą, którą ci ofiaruje...
Nie Mówisz, a prosisz o więcej.
A ono powoli, ale wciąż nieustannie
Całuje, pieści i kreśli swój zachwyt
Nad tobą, nad twym ciałem..
Patrzę w twe oczy, kiedy dociera do piersi
I zaczyna swój dziki taniec
Nowych ósemek, zygzaków i kółek,
Przyspiesza, pieści, całuje i wciąż mu mało,
A twe ciało już w łuk wygięte
Prosi o nowe doznanie...
A pióro nienasycone zostawia twe piersi
I już zapamiętuje genotyp pępka, brzucha, bioder
I wciąż idzie dalej i dalej...
Już nie prosisz, a błagasz o więcej!
Odrzucam pióro, już niepotrzebne więcej.
Teraz już moje pocałunki otwierają mi ciebie.
Ono dotarło do celu i syci się tobą, twym pięknem.
A ja smakuję, wącham i pieszczę
Muskam oddechem i czuję
Jak mi umierasz tysiące razy
pod moimi dłońmi i językiem...
Twoja krew płonie
Biodra falują i błagają o jeszcze i jeszcze...
Mój język dociera wreszcie do źródła Rozkoszy
sycąc się twym krzykiem ekstazy i pulsującej rozkoszy.

Przytulam cię za chwilę i z twych oczu
moje pióro pisze nową powieść....
                    Tym razem o mojej kobiecie..
            ----------------------------------------------------------------

niedziela, 13 kwietnia 2014

Bo radość nosimy w sobie

Czasem boli samo istnienie.
Myśl, że trzeba zacząć kolejny dzień, sprawia, że mamy dość.
Przytłacza nas wszystko i wszyscy.
Czyjeś spojrzenie, jakieś złe słowo rzucone w naszą stronę w przelocie.
To wszystko burzy w nas krew.
Wszystkie zewnętrzne bodźce, choćby nie wiem, jak przyjazne, my odbieramy, jako atak na naszą osobę.

Są takie dni.
Dokładamy wtedy sobie i innym ludziom sprawiając, że życie staje się jeszcze bardziej nieznośne.

Sama czasem tak mam.
Wmawiam sobie, że nie ma mnie za co lubić, za co kochać...
Jestem złym, niedobrym człowiekiem i dlatego Los dokucza mi bardziej, niż innym.
Każdy człowiek żyje po to, by mi dokopać, a ja nie mam żadnych szans, żeby obronić się.
Wszystko jest złe, niedobre, paskudne.

Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek jest sam dla siebie największym wrogiem.
Dużo w tych słowach prawdy.
Bo jeśli mamy niską samoocenę, to każde krytyczne słowo będzie tylko potwierdzało nasze negatywne mniemanie o sobie.
Ciężko wtedy uwierzyć w siebie.
Trudno znaleźć radość życia.

Można zakopać się w sobie na całe życie i nigdy nie wyjść ze swojej skorupy.

A przecież może być inaczej :)
Zamiast tracić energię na ciągłe narzekanie, szukanie dziury w całym, może lepiej szukać tych maleńkich cudów istnienia, które dają kopa, ale bardzo pozytywnego.
Małe chwilki szczęścia łapane w biegu, z przelotnego uśmiechu drugiego człowieka, ze zwyczajnego "dzień dobry" :)
To nagły niespodziewany promień słońca na zachmurzonym niebie.
To krople deszczu w czasie suchego, parnego lata...

Stawiamy sobie często zbyt wygórowane cele.
Chcemy mieć coś za wszelką cenę, a jeśli nam się to nie udaje, jesteśmy nieszczęśliwi.
A przecież tak naprawdę, potrzeba nam nie rzeczy materialnych, ale uczuć, serdeczności , życzliwości.
Dobrych ludzi wokół siebie.
Takich, którzy będą dzielić z nami i smutek i radość.
Którzy będą z nami śmiać się, płakać, słuchać, rozmawiać, a jak trzeba to i milczeć w skupieniu.
 Życie to ciągła huśtawka. Nastrojów, uczuć, zdarzeń.
Każdy ma na swej Drodze Życia różne zakręty.
Ważne, by je pokonywać, by nie dać się najbardziej paskudnym chwilom.
Jestem osobą, którą w życiu rządzą emocje i uczucia.
Często reaguję zbyt impulsywnie. I nie zawsze wychodzę na tym dobrze.
Ale zimną i oschłą nie chcę być nigdy.
Szukam tych swoich małych chwilek szczęścia, gdzie się da. Nieraz one znajdują mnie same.
I te smakują najbardziej, bo są niespodziewane. Przynoszą takie niesamowite emocje...

To moje codzienne spacery. w czasie których mam czas dla  mnie samej.. Dla poszukania siebie w sobie.
To żurawie, ich śpiew... To modlitwy, tam na polach, gdzie bliżej Boga nie można już być.
To pierwszy telefon o świcie od mojej ukochanej Przyjaciółki, której Obecność daje mi tak wiele.
Te długie rozmowy, żarty, śmiech ustawiają mi dzień i dają tak cudną energię.
Ta energia, to wiara w drugiego Człowieka. W jego wrażliwość i piękno.

Czasem ktoś mówi, że zazdrości mi tych Ludzi, których wsparcie i życzliwość dają mi tak wiele.
Bo w ich życiu nie ma takich cudnych ludzi.
Ależ są, są na pewno :)
Tylko trzeba troszeczkę postarać się, żeby uwierzyli, że w nas spotkają kogoś, kto myśli i czuje tak, jak oni.
To empatia. Otwarcie siebie samej na innych.

Czy warto?
O tak :)

Czasem tak trudno otworzyć serce i duszę na drugiego człowieka.
Tak trudno opowiadać o sobie, swoich myślach i marzeniach.
Bo może ktoś nas wyśmieje, zlekceważy.
Boimy się zaryzykować.
A może ten, kogo instynktownie darzymy sympatią, patrzy na świat, tak samo, jak my?
Póki nie sprawdzimy, nie będziemy tego wiedzieć.
 Myślę, że każdy potrzebuje ciepła i uwagi drugiego człowieka.
Tylko wielu ludzi boi się do tego przyznać, boi się zranienia. Dlatego im tak trudno zaufać innym....
Uśmiech, życzliwość, piękno innych ludzi.
Ale także nasze własne.
Uwierzmy w siebie. W to, że potrafimy pięknie się przyjaźnić, pięknie kochać.
I zasługujemy w życiu na wszystko, co najlepsze. Na uczucia, które wzbogacają, bardziej, niż złoto.
Zasługujemy na cudne doznania, na bezlik wrażeń i dobrych, mądrych ludzi, których radość nas budzi do życia.
Zasługujemy na długie, nocne rozmowy, które nosimy później w sobie przez wiele dni.
Których pamięć pozwala nam z całym przekonaniem stwierdzić, że warto żyć. Tak po prostu.







wtorek, 8 kwietnia 2014

Miłość, erotyka, marzenia

Czasem męczy mnie pewna myśl.
Zastanawiam się, kim dziś byłabym, gdyby nie moja przeszłość.
Jak odbierałabym świat, ludzi, zdarzenia?
Wiem, że to takie gdybanie, bo z przeszłości nie jestem w stanie zmienić ani jednej sekundy.
Wiem, że w pewnej mierze moje przeżycia wyczuliły moją wrażliwość na drugiego człowieka, że nauczyły mnie szerszego spojrzenia na wiele spraw.
Nauczyły radości z tego, co mam.
Cieszyć się chwilą, nie żądać od Losu zbyt wiele. To moja maksyma, która mi przyświeca przez ostatnie lata i jest mi z tym dobrze.
Czy jednak wszystko jest tak różowo i pięknie?
Nie.
Nie bardzo umiem mówić o tak intymnych sprawach, jak seks, erotyka.
To, co we mnie siedzi jest bardzo zdominowane przez przeszłość, przez moje koszmary z dzieciństwa.
Nigdy nie potrafiłam i pewnie nie chciałam znaleźć wspólnego języka z żadnym mężczyzną.
Wyjątkiem jest mój mąż, ale pewnie dlatego, że znaliśmy się dużo wcześniej i z początku był raczej kolegą, niż partnerem.
Może dlatego było mi później trochę łatwiej. Bardzo chciałam mieć dzieci.
To wtedy było najważniejsze.
Jednak z biegiem lat zauważałam coś, co wcale nie zbliżało mnie do niego, ale chyba bardziej oddalało.
To ja jestem przyczyną, że od kilku lat żyjemy obok siebie a nie ze sobą.
Wiem, czego potrzebuję, a jeśli tego nie otrzymuję, zwyczajnie zamykam się w sobie.
A pragnę odrobiny czułości, zwyczajnego przytulenia, ciepłej rozmowy. Tym można mnie kupić.
Tak było z początku naszego małżeństwa.
 Teraz, od lat  jedno wielkie zero.
Mąż jest dobrym człowiekiem i dba o nasze potrzeby, ale jeśli chodzi o okazywanie uczuć, zwyczajnie tego nie potrafi.
A ja mu tego teraz nie ułatwiam.
Wiem.
Próbowałam to zmienić, ale jestem kobietą i nie umiem nic robić na siłę.
On uważa, że nie musi okazywać mi swoich uczuć, bo powinnam sama wiedzieć, że mnie kocha.
Bo inaczej tak by się nie starał dbać o nas. Ble, ble ble...
Tylko, że mnie to nie wystarcza. Już dawno.
I uciekam na swoje chmurki.
W marzenia.
I łapię się, że coraz częściej te marzenia krążą wokół kobiet.

Zastanawiam się, czy tylko ja oglądam się na ulicy za kobietami?
Czy inne kobiety, mające mężów i teoretycznie spełnione, reagują podobnie?
To nawet nie chodzi o seks, choć pewnie jakaś domieszka erotyzmu w tym też jest.
Ale zawsze zdecydowanie bardziej czułam się bezpieczna, kiedy przytuliła mnie kobieta, niż mężczyzna.
Bardziej czuję psychikę kobiet, ich odczucia, reakcje.
Są mi bliższe pod każdym względem.
Nawet już nie próbuję walczyć z własnymi myślami i odczuciami.
Czy jestem dziwadłem?
Czy inne kobiety, leżąc obok swego mężczyzny nie wyobrażają sobie, że jego miejsce zajmuje kobieta?
Tak wielu ludzi wstydzi się mówić o swoich najbardziej skrytych pragnieniach...
Ja też się wstydzę. A jednak to tkwi we mnie od lat.
Spełnienie.
I co dalej?
Czy można żyć tylko marzeniami?
Jak długo w noc można się nimi karmić?
A jednak wyłazi ze mnie zdrowy rozsądek.
Stać mnie na skok do pustego basenu, nie patrząc na konsekwencje. Wiem, że tak jest.
Ale nie rozpieprzę sobie życia.
Swoje mogę, bez wahania.
 Ale wiem, że córka nigdy nie zaakceptowałaby mojego wyboru.
A Jej nie skrzywdzę nigdy.
Za żadną cenę.



poniedziałek, 31 marca 2014

Ta sama krew, te same korzenie.

Jest rodzina.
Mama i Tata.
Mają, powiedzmy , troje dzieci. Każde dziecko ma te same wzorce, tych samych rodziców.
A jednak już po paru miesiącach życia dzieci, widać różnice między nimi.
Inaczej reagują na te same bodźce. Z tych samych zabaw wynoszą inne doświadczenia.
Są rodzeństwem, a jednak każde z nich jest indywidualnością.
Wywodzą się z jednej matki i z jednego ojca, ale są inni.
Łączy ich jednak wiele.
Wspomnienia i uczucia, które cementują ich pokrewieństwo na całe życie.
To wspólne zabawy, bijatyki, przekomarzanie się. To wspólne dzielenie się rodzicami.
To uczenie się ich, ale i siebie nawzajem.
To wychowanie sprawia przede wszystkim, że są rodzeństwem
Wspólne korzenie, to poczucie przynależności. Określenie własnej tożsamości, którą poniesie się później w dorosłe życie.
Któregoś dnia rodziców zabraknie.
Ale zostali Oni. Rodzeństwo. Są dla siebie Oparciem, Opoką.
Teraz Oni wszczepiają swoim dzieciom wzorce, jakie wynieśli ze swego rodzinnego domu.

Jest rodzina.
Mama i Tata.
Mają troje dzieci. Chłopca i dwie dziewczynki.
Któregoś dnia rodzice biorą rozwód. Dzieci mają po kilka lat.
Tata postanawia zabrać syna. Chce wziąć jeszcze starszą córkę, ale Mama kategorycznie sprzeciwia się.
Nie, to nie chodzi o uczucia.
Ten, kto będzie miał dwoje dzieci otrzymuje alimenty od drugiej strony.
Po prostu, interes. Czysta kasa. Na wiele lat.
Tata wyjeżdża z synem.

Była rodzina. Była Mama i Tata.
Aha, jeszcze były dzieci.
Właściwie, czy dzieci?
Podzielono je, jak małe szczeniaki.
Małe, dlatego nie miały nic do powiedzenia.

Dziewczynki zostały przy matce.
Ciężko było.
Ale jedna rzecz w tym domu- nie domu była ważna.
Książki.
Matka, prosta kobieta, na książki nigdy nie żałowała pieniędzy.
Obie jej córki ukształtowały siebie właśnie dzięki temu.

Wiedziały też, że gdzieś w świecie mają brata. Często marzyły, że któregoś dnia przyjedzie ten wytęskniony brat i zabierze je z tego domu- nie domu. I wyobrażały go sobie jako mądrego, inteligentnego chłopaka.

Chłopiec.
Na początku bardzo płakał za siostrami i matką. Ale Tata wytłumaczył mu, że matka go nie chciała, bo przecież by go inaczej nie oddała.
Miał 5 lat. Uwierzył.
Zamieszkali z nową ciocią, ale tata kazał mu mówić na nią mama. Miała dwoje swoich dzieci.
To teraz było jego rodzeństwo. Obraz sióstr zacierał mu się z biegiem czasu coraz bardziej. Zapomniał na wiele lat.
To była jego rodzina. Innej nie miał.
Czasem tylko dziwił się, dlaczego mama traktuje go inaczej, niż tamtych dwoje.
Tata był wciąż w delegacjach, a on nie śmiał mu mówić o wielu sprawach, bo matka zabroniła.
Ciężką miała rękę. Bał się sprzeciwić.
On był w tym domu, jak kopciuszek, choć gdyby go zapytać kto to jest, nie wiedziałby.
Na wakacje jeździło jego rodzeństwo. Dla niego nie było już pieniędzy. Ubrania donaszał po starszym bracie.
Nie sprzeciwiał się. Myślał, że tak jest w każdej rodzinie.
Miał ze 14 lat, kiedy któregoś dnia zawołała go do siebie babka, matka jego matki.
Kazała mu przysiąc, że dopóki nie będzie dorosły, nikomu nie wyjawi tego, co mu powie.
Przysiągł.
Powiedziała, że jest już stara i nie chce brać na sumienie tego, że go wszyscy okłamują.
Dowiedział się prawdy. Wszystkiego. O Mamie i siostrach. Babka dała mu też adres do nich, ale zabroniła pisać wcześniej, niż skończy osiemnaście lat.

Dotrzymał słowa. Kilka dni przed osiemnastką napisał do sióstr.
 Bał się, czy będą wiedziały, kim jest. Może je też oszukiwano ?
Odpisały, że czekają na niego od wielu lat. Niech natychmiast przyjeżdża.

Kiedy dostały od niego list, oszalały z radości.
Tyle lat czekały na swego starszego brata.
Nareszcie go zobaczą.
I wieczorami, do jego przyjazdu wyobrażały sobie jaki jest.
Przystojny, to na pewno. Inteligentny, oczytany, z poczuciem humoru.
Na pewno się szybko dogadają.
Przecież to ich brat. Ta sama krew.
Żadnych barier...
 Postanowiły zorganizować w domu prywatkę. Zaprosić koleżanki, kolegów, żeby pochwalić się swoim bratem. Nie mogły doczekać się jego przyjazdu.

A kiedy zapukał do ich drzwi...
To nie był brat z ich marzeń.
Stał przed nimi otyły, w workowatych spodniach chłopak.
Zaniedbany, źle ubrany. Ale już po chwili to nie miało znaczenia.
Chciały wiedzieć, jaki jest. Tam, w środku.
To nie tak miało być...
Nie umiał wysławiać się, a o książkach wyrażał się z taką pogardą, że w końcu śmiały się z tego.
Przeklinał strasznie, bez względu na sytuację.
Spędzali czas na rozmowach do białego rana.
Opowiadali sobie nawzajem własne życiorysy.
Płakali nad sobą, nad swym życiem, które ich rozdzieliło.
Porównywali wszystko.
W pewnym momencie powiedział, że im i tak było lepiej, bo miały siebie.
To prawda. Miały siebie. Na dobre i złe.
Mogły się pokłócić, ale zawsze miały świadomość, że jedna drugiej pomoże.

Ta prywatka okazała się jednym wielkim niewypałem. Koledzy dziewczyn próbowali rozruszać ich brata.
Na każdy temat zabierał głos, ale w taki sposób...
W pewnym momencie do jednej z sióstr podszedł jej kolega i powiedział :
- Gdyby to nie był twój brat, dostałby ode mnie w zęby nie raz, ale dwadzieścia. Za chamstwo, wulgarność i prostactwo.
Nawet się nie wkurzyła. Po prostu, chłopak powiedział głośno to, co sama myślała.
Z początku miała wyrzuty sumienia.
Aż w końcu sama na siebie była zła.
Przecież nie była niczemu winna, że on jest taki. Nikt z ich trójki niczemu nie był winien !

Dziś są już bardzo, bardzo dorośli. Mają sporadyczne kontakty.
Nie potrafią znaleźć wspólnego języka. W niczym. Brat ożenił się. Jego żona jest niczym lustrzane odbicie swego męża. Oboje są tak toksyczni, że już po kilkunastu minutach rozmowy każdy ma ich dość.
 Każde spotkanie kończy się awanturą.

Ta sama krew. Te same korzenie. Z jednej matki, z jednego ojca...
To smutne, ale ich drogi rozeszły się już wtedy, kiedy byli dziećmi.

Kiedy ktoś mnie pyta, czy mam rodzeństwo, odpowiadam bez wahania. Tak, mam siostrę.
A po chwili dodaję : i brata.
To też jedna ze spraw, które bolą przez całe życie.



wtorek, 25 marca 2014

Sumienie, to pojęcie względne...

Wspomnienia są integralną częścią naszego życia.
Czerpiemy z nich siłę, albo ciągłe udręki..
Każdy ma w swoim życiu takie chwile, kiedy zastanawia się, czy w danej sytuacji postąpił słusznie.
Czy podjęta wtedy decyzja, była dobra...

To ,wydarzyło się kilkanaście lat temu...

Któregoś dnia dostałam list. Od siostry mojego ojca.
Utrzymywałyśmy z sobą niewielki kontakt, więc jej list zdziwił mnie bardzo.
Rozerwałam szybko kopertę..
To, co przeczytałam..
Pisała o moim ojcu.
Leżał w szpitalu, ciężko chory. Napisała, że bez względu na wszystko, jest moim ojcem i powinnam go odwiedzić w szpitalu.
Właściwie, to nawet nie była prośba. Stwierdzenie faktu, że jest moim ojcem, a ja jego córką.
I dlatego coś mu się ode mnie należy.
Tylko kochana ciotunia zapomniała, że jest jeden problem.
Otóż mój ojciec przestał nim być z chwilą, kiedy na własne życzenie wypisał się z mojego życia.
A ciotka napisała do mnie, jak gdyby to nie miało żadnego znaczenia...
Miało.
Miało znaczenie przez całe moje dzieciństwo...
I chyba to właśnie ciągnie się za mną  do tej pory.
Przez jeden list, który miał poruszyć moje serce i sumienie...
A wywołał wściekłość, żal i łzy....
Trzymałam go w dłoni i wszystkie lata dzieciństwa stały mi przed oczyma...

Tęsknota.
To powszechne, że ludzie rozstają się. Że, kiedy jest im ze sobą źle, decydują się na rozwód.
Ale starają się, by ich decyzja nie zraniła zbyt głęboko dzieci. Utrzymują z nimi kontakt, uczestniczą w ich życiu...
Mój ojciec, z chwilą kiedy odszedł, natychmiast zapomniał. Przypominały o nim tylko wydzierane przez komornika alimenty, bo sam płacić nie chciał.
Dla dziecka, to nie było ważne.
Liczył się tylko fakt, że jednego dnia tata jest, a już następnego nie ma go.
 Urodziny, imieniny, żadnej kartki, żadnego znaku życia. Nic. Nawet kwiatów na cmentarz nie dało się zanieść. Bo przecież żył, a tak jak by umarł...
Nie było go nigdy. Ani w radości ani w smutku...
Nie było go pośród tych strasznych, przerażających nocy, kiedy wołałam go, by mnie obronił...
Nie było zdjęć, które pozabierał... Jego twarz zacierała się w mojej pamięci coraz bardziej.
Pamiętam tylko tą straszną tęsknotę za nim, która powoli zaczęła przeradzać się w nienawiść, a później w niechęć i pogardę...

Czasem jest jakieś zdarzenie. Nie rozumiemy go do końca.
Wtedy.
A odpowiedź, zrozumienie, dostajemy po latach...

Zbliżała się moja komunia.
Bardzo chciałam, żeby był na niej ojciec.
 Kiedy zapytałam matkę, czy mogę go zaprosić, odpowiedziała krótko, że i tak nie przyjedzie.
Ale ja uparłam się.
Tak bardzo chciałam, żeby przyjechał... Tak wiele chciałam mu powiedzieć... Myślałam, że jak przyjedzie, to wszystko się zmieni i wszystko będzie już dobrze...
Napisałam do niego list.
Adres ściągnęłam chyba z przekazów z alimentami, już tego dokładnie nie pamiętam.
W tym liście napisałam, jak bardzo za nim tęsknię... Jak bardzo zależy mi na tym, żeby przyjechał, bo chcę mu powiedzieć coś bardzo ważnego. Że to jest naprawdę bardzo ważne i nikt o tym nie wie...
 Napisałam, że jestem nieszczęśliwa...
Miałam zaledwie 8 lat, ale już wtedy potrafiłam przelać na papier własne myśli i uczucia.
Nikt nie wiedział o tym liście.
A ja do dnia komunii, chodziłam, jak błędna owca...
Codziennie wracałam ze szkoły z nadzieją, że w domu będzie na mnie czekał list z wiadomością, że przyjedzie.
Nigdy nie doczekałam się odpowiedzi...
Jeszcze w dniu komunii miałam nadzieję, że pojawi się i zrobi mi niespodziankę...
Pamiętam tą chwilę, kiedy matka ze swoją przyjaciółką ubierały mnie do kościoła, a ja cały czas patrzyłam na drzwi, że może... że może jednak spełni się moje marzenie...
Tylko gdzieś tam, podświadomie dziwiłam się, dlaczego one tak dziwnie się zachowują...
Są dla mnie bardzo serdeczne i co rusz płaczą. Byłam przekonana, że przeżywają to, że idę do I Komunii...

Prawdę poznałam po wielu latach.
Po śmierci matki, znalazłam w jej dokumentach list od ojca, napisany do niej kilka dni przed moją komunią.
Do dziś czuję obrzydzenie, kiedy przypomnę sobie jego treść.
Kilka kartek takiego jadu i nienawiści, jaką trudno sobie nawet wyobrazić.
I pretensje do niej, jak mogła mi podyktować taki list, który miał go wzruszyć i zmusić do przyjazdu...
8- letnie dziecko nie mogło napisać TAKIEGO listu!
Nawet mnie nie znał!
Nie wiedział, ile już wtedy znaczyło dla mnie pióro i co potrafię z nim zrobić...
Nie chciał mnie poznać. Nie chciał wiedzieć o mnie nic.
Nie istniałam dla niego. Nawet nie próbował....
A ja łudziłam się, że mnie uratuje...
Przecież jeśli prosi nas o pomoc nawet ktoś obcy, to staramy się pomóc....

Wiele ludziom wybaczyłam. Ale tego, że mnie ojciec nagle z dnia na dzień wykreślił ze swego życia...
Nie mogę wybaczyć, nie umiem....

Kiedy czytałam tamten list ciotki...
Wiedziałam, że nie pojadę.
Było we mnie zbyt wiele żalu do niego . Bałam się, że tam ,w szpitalu to wszystko wyleje się ze mnie. 
Był już dla mnie obcym człowiekiem.
Gdyby był zdrowy, przyjechał do mnie, to być może wtedy to wszystko też wyglądałoby inaczej.
Miałabym prawo myśleć, że coś zrozumiał.
Miał na to kilkadziesiąt lat. Dopiero, kiedy wiedział, że zostało mu niewiele życia, chciał...
Wybaczenia? Pojednania?
Nie byłam na to gotowa.
 I chyba nie jestem do tej pory.
Nie potrafię mu wybaczyć nawet w myślach.
Nie staram się też go usprawiedliwić.
I sumienie mam, jak by kto pytał. Ale posiadania tego sumienia wymagam też od innych.
A przynajmniej od kogoś, kto powinien był je mieć.
Wiele lat temu...


 

czwartek, 20 marca 2014

Panta rei....

Ten moment, ta chwila przychodzi nie zauważona...
Jeszcze jest w nas dziecko, dziecięce doznania, a nagle na ulicy, w sklepie, urzędzie ktoś zwraca się do nas per "pani"... Oglądamy się zdziwione, do kogo to słowo i uświadamiamy sobie z zawstydzeniem, że to do nas... Że, choć czujemy się jeszcze, jak małolaty, to inni widzą w nas już dorosłego człowieka...
Mamy kilkanaście lat i z dnia na dzień musimy być odpowiedzialne, mądre, po prostu dorosłe...
Wychodzimy za mąż, ale jeszcze tego nie czujemy.
Jeszcze nie wiemy, co tak naprawdę oznacza ta dorosłość...
Dopiero, kiedy na świat przychodzą nasze dzieci....
O, tak...
To wszystko zmienia. A przede wszystkim nasz sposób myślenia.
Jesteśmy często zmęczone, mamy dość codziennych obowiązków, kaszek, pieluch, płaczu dziecka, jego dziecięcych chorób...
Ale nasze życie jest takie pełne i za nic nie chciałybyśmy powrotu do tego okresu, kiedy w naszym życiu nie było dziecka...
Bo ono nadaje sens naszemu życiu...
Zajmujemy się domem, dzieckiem, często też jeszcze pracujemy zawodowo....
Każdy dzień jest taki intensywny... Wciąż coś się dzieje...
Żyjemy mocno i do bólu...
A nasze dzieci rosną, zaliczają przedszkole, szkołę....
Dorabiamy się w międzyczasie domu, samochodu, w pracy awansujemy...
Wszystko jest takie mocne, pełne...
Dzielimy nasze życie z mniej lub bardziej kochanym partnerem...
Ale dzieci są najważniejsze...
Nasz dom jest pełen gwaru, śmiechu....
Któregoś dnia  zauważamy ze zdziwieniem, że nasze dzieci już dziećmi nie są.
Idą do pracy, albo na studia..
Jest ich w domu coraz mniej, aż w końcu znikają na dobre...
Dzwonią, interesują się nami, ale nie jesteśmy już tak bardzo potrzebne im, by były szczęśliwe....

I nagle odczuwamy niesamowitą pustkę....
Ta kobieta  w lustrze, z pazurkami wokół oczu, ze zmarszczkami przy ustach...
TO JA ???
To boli.
Gdzie podziała się ta młoda dziewczyna, której oczy jeszcze nie tak dawno błyszczały przed pierwszą randką?
Gdzie jest ta młoda kobieta uśmiechająca się czule do swego maleńkiego dziecka???
Z lustra patrzy na nas kobieta o zmęczonym wyrazie twarzy, pooranej zmarszczkami codziennych zmartwień, trosk... Włosy z pasemkami siwizny, które ukrywamy pod warstwą farby....

STAROŚĆ???.............. NIEEEE!.........

Wiedziałyśmy, że nas dopadnie, że przyjdzie....
Widziałyśmy starość naszych matek, ciotek, sąsiadek....
Wiedziałyśmy, że nas to też czeka....
Ale dlaczego już?
 Za wcześnie, za szybko.... Przecież jesteśmy jeszcze młode. Mamy zaledwie czterdzieści parę lat, może mniej....
Przecież zaledwie wczoraj byłyśmy dziećmi... A chwilę temu młodymi kobietami...

Mnie te myśli o starości dopadły, kiedy skończyłam 37 lat....
Pamiętam, kiedy to sobie uświadomiłam.
Syn był już duży. Były wakacje i całe dnie ganiał z kolegami za piłką...
Mąż do pracy, a ja zostawałam sama.
Oczywiście książki, pisanie, ale to było zawsze.
Codzienne obowiązki były już jednak zdecydowanie mniejsze.
Nagle poczułam się już niepotrzebna... I stara. Tak, jak by coś ważnego było już za mną...
Wszystko zaczęło toczyć się wolniej....
Nagle zaczęły przyplątywać się jakieś niechciane choroby...
Drobne skaleczenia, jakieś ranki nie goiły się już, jak na psie...  Lustro też było moim przeciwnikiem.
Przytyłam, przestałam siebie lubić...
I tylu rzeczy nie mogłam już zrealizować...
To przytłaczało. Rodziło niechęć do życia....
Ale już byłam silna.
I mój apetyt na życie wciąż był bardzo mocny.
To wtedy w naszym domu zjawiła się mała M. ....
Odżyłam :)
Myśli o starości zniknęły. Na wiele lat. Opieka nad córką, jej choroba i walka z nią dały mi... drugą młodość?.... Chyba tak...

Dziś jestem już o dwadzieścia lat  bliżej do końca mego kalendarza...
Od pierwszej myśli, że zaczynam się starzeć minęło sporo czasu..
Miałam dość czasu, żeby oswoić się z tą myślą...
Oswoić młodość, dojrzałość, starość....
Chyba z tą ostatnią najtrudniej mi idzie...
Dużo choruję i są to niestety, choroby przewlekłe, z którymi muszę żyć...
Dzieci też już dorosłe....
Coraz bardziej uświadamiam sobie, jak wiele jest już za mną. I jak wiele marzeń jest już nie do zrealizowania ze względu na wiek...
Zastępuję je nowymi, bardziej realnymi...
A przede wszystkim doceniam to, że żyję, że jestem...

Buduję swoją własną radość z każdego dnia, z drobiazgów....
Wiem, że nie cofnę czasu, że młodość jest już dawno za mną...
Ale ten dzisiejszy okres też jest piękny.
Jest w tej chwili we mnie takie wyciszenie, spokój...
I wciąż mam niesamowity apetyt na życie...
Wiele lat pisałam z potrzeby serca. Dla siebie, dla grona najbardziej zaufanych przyjaciół.
Teraz robię to publicznie.
To też ma sens.
Nie chcę nikogo epatować moimi przeżyciami. To nie o to chodzi.
Znam ludzi, którzy przeżyli zdecydowanie więcej, niż ja.
Ale uświadomienie sobie kruchości życia, jego ulotności sprawia, że to najlepszy czas, by zacząć robić podsumowania...
Wiem, że mój kalendarz z każdym dniem jest coraz cieńszy. Ale to nie o to chodzi.
Mam nadzieję na jeszcze wiele lat życia.
Chcę cieszyć się moimi dziećmi, wnukami...
A przede wszystkim wciąż szukać siebie, swojej własnej recepty na dobre życie...
Dojrzałość daje inne spojrzenie na siebie, na otaczającą rzeczywistość.
Uświadomiłam sobie, że już nie muszę tak gonić, że już nic nie muszę...
Nie muszę zabiegać o akceptację innych.
Jeśli, ktoś mnie lubi i chce mnie w swoim życiu, to dobrze. Ale nic na siłę.
Ja też nie lubię wszystkich i też mam do tego prawo.
Skupiam się na sobie, bo tego potrzebuję. Bo wiem, że dzięki temu mogę dać innym z siebie o wiele więcej.
Jest we mnie bardzo dużo pokory, bo wiem, jak niewiele zależy od nas samych...
Mogę mieć tysiące planów, a wystarczy jeden leciutki podmuch Losu, a wszystko to zniknie...
Wszystko jest bardzo kruche...
Ale, jeśli gdzieś ktoś kiedyś pomyśli. że moja obecność w jego życiu mu pomogła, to po co mi więcej? Przecież mnie nie zależy na pałacach, super brykach.
Podróże po świecie też już mam za sobą, i najlepiej mi tutaj...
Najdoskonalsze, najlepsze, co mogłam dostać w życiu, to uczucia ludzi, którzy mnie znają, szanują i tak zwyczajnie lubią.
To mam. To mi daje poczucie bezpieczeństwa, bo tego szukałam wiele lat... Dlatego w przyszłość patrzę ze spokojem. Bo cokolwiek ona przyniesie, mam w sobie dość sił, by to przyjąć...

Jeszcze nie zastanawiam się zbyt często, czy za tą Granicą Życia jest Inne...
Ale pewnie któregoś dnia zacznę i to analizować...
Dziś jest mi dobrze. Tutaj i teraz...






poniedziałek, 17 marca 2014

Witamina Miłość...

Pamiętam...
Kiedyś usłyszałam bardzo mądre zdanie...
Z chwilą, kiedy w twoim  życiu pojawią się dzieci , do końca  życia nie uśniesz już spokojnie....
Wiem, że to prawda.
Możemy mieć dobre, mądre, zdrowe dzieci, a jednak zawsze będziemy o nie drżeć i martwić się, jak poradzą sobie w dorosłym życiu... Przez całe ich dzieciństwo i młodość zaszczepiamy im zasady, które są dla nas ważne, którymi sami kierujemy się w codziennym życiu...
Liczymy na to, że poniosą je w dorosłe życie. Że dzięki temu będzie im lżej...

Jak każda matka starałam się nauczyć moje dzieci wrażliwości, dobrych zasad, prawości....
Każda sytuacja do nauki była dobra...
Jeśli mamy dobry kontakt z dziećmi, znamy je, łatwiej je uczyć...
Ale miłość do nich czasem przysłania nam oczywiste fakty...

Tak było z moją córką. Tak bardzo ją kochałam, że nie zauważyłam, że coś jest nie tak.
Pierwsze, delikatne sygnały zlekceważyłam. Jej czasami niepokojące zachowanie zwalałam na karb dziecięcej fantazji... Mówiłam sobie, że pójdzie do szkoły, to wyrośnie z lękliwości, zamyśleń w trakcie najlepszej zabawy...Powtarzalność jej zachowań zwalałam na pedanterię, zbytnią dokładność...
A jednocześnie była niesamowicie pogodnym dzieckiem, które wiedziało, że jest kochane i to dodawało jej pewności siebie.
A my byliśmy szczęśliwi, że jest z nami...
Prawda wyszła na jaw, kiedy poszła do szkoły.
Już praktycznie od początku nie nadążała za rówieśnikami...
Miała problemy z nauką. Nie potrafiła dogadywać się z dziećmi. Reagowała agresją i płaczem.
Wracała ze szkoły, jak ostatnie nieszczęście. Nie lubiła szkoły...
Dostaliśmy skierowanie do Poradni.
Po kilku badaniach dostaliśmy diagnozę...

Nasza ukochana córcia była upośledzona umysłowo.
Od urodzenia.
Spadek po mamusi alkoholiczce...

Załamałam się...

Pamiętam tamte przerażające myśli, jak ona sobie poradzi, kiedy nas zabraknie...
Jak ją wychować, żeby sobie radziła, była w miarę niezależna...
 Ona spała, a ja siedziałam przy jej łóżku i płakałam nad nią...
Którejś nocy syn obudził się. Poprosił mnie o rozmowę.
Zapytał mnie, co się stało.
Był już niemal dorosły.
Powiedziałam mu o chorobie siostry.  O swoich lękach, obawach o jej przyszłość.
Powiedział mi wtedy, żebym nie zapominała, że ona ma jeszcze starszego brata.
Bardzo mnie tym wtedy podbudował.
Córka przez wiele lat była pod opieką poradni.
To ci wspaniali ludzie stamtąd pomagali nam w jej wychowaniu. Doradzali, jak pokonywać codzienne problemy...
Wiedzieliśmy, że po skończeniu szkoły podstawowej, nasza córka będzie musiała uczyć się w szkole specjalnej.
Stawialiśmy jej poprzeczkę na miarę jej możliwości. Ale była ambitna. Jej pedanteria przynosiła efekty. 
Zaszczepiłam jej bakcyla czytania. To był mały przełom. Komputer dopełnił reszty...
Pamiętam, jak kiedyś zainteresowały ją gwiazdy na niebie. Szperała po internecie i wciąż szukała informacji na ten temat. W krótkim czasie poznała nazwy gwiazd, galaktyk...
Wciąż nas zaskakiwała.... Swoją pasją do muzyki, znajomością poszczególnych muzyków. zespołów...
Piłka nożna to do dziś jej ukochany sport, któremu poświęca każdą wolną chwilę...

Jest już dorosła. Uczy się dalej. Jest najlepsza w szkole dla dzieci zdrowych.
Odgraża mi się nieraz w żartach, że kiedyś pójdzie na studia.
Jest pogodna, otwarta na ludzi, bardzo lubiana.  Rozsądna i ambitna. Ma niesamowite poczucie humoru.
Ostatnio miała badania w poradni, w której  znają ją od dziecka.
Pani psycholog powiedziała nam, że gdyby nasza córcia była w domu dziecka, byłaby teraz upośledzona w stopniu ciężkim.
 Na chwilę obecną jej choroba cofnęła się znacznie. Zapytałam, jak to możliwe?
Przecież te pierwsze rokowania były tragiczne.
 Usłyszeliśmy, że nasza córcia dostała bardzo ważne lekarstwo.

Witaminę Miłość....

niedziela, 16 marca 2014

Wybaczyłam.

Wiele paskudztw nosimy w sobie...
Pielęgnujemy je, karmimy własnymi myślami,  uczuciami, wspomnieniami.
Tak trudno ich się wyzbyć...
Długo nosiłam w sobie nienawiść...

Matka.

Ją nienawidziłam długo, bardzo długo. Za ślepotę. Za to, że była słaba. Że tak naprawdę nigdy nie potrafiła okazać mi swych uczuć.
Jako dzieciak nie potrafiłam jej zrozumieć.
Wydawała mi się potworną egoistką w szukaniu miłości. Kosztem nas, swoich dzieci...
Wiem, to wiem na pewno, że mogę dokopać sobie, ale nigdy moim dzieciom.
A moja matka nie potrafiła odnaleźć się i wciąż szukała..
Teraz patrzę na nią zupełnie inaczej. Zrozumiałam, że była prostą kobietą, która tak naprawdę nigdy nie poznała smaku miłości, bo wszystko w jej życiu było namiastką.
Sama nie miała dobrych wzorców w dzieciństwie. Wychowywali ją obcy ludzie, dla których była przede wszystkim darmową służącą.
Zresztą, jej pokolenie nie umiało okazywać uczuć. Tak zwany zimny chów. Surowość i dyscyplina.

Czasem tak myślę sobie, że dla wielu ludzi dzieciństwo i dorosłość, to dwa odrębne światy.
Tak, jak by odgradzała je niewidzialna bariera, jakieś żelazne wrota.
Stają się dorośli i natychmiast zapominają o tym, że kiedyś byli dziećmi.
To znaczy, pamiętają wydarzenia, suche fakty, ale zapominają o swoich odczuciach, wrażeniach, reakcjach na otaczającą ich wtedy rzeczywistość...
Czy pamiętamy ten obezwładniający strach przed laniem, które czekało nas za jakieś dziecięce przewiny?
Czy pamiętamy tamten ból i bezsilność?
Ten, kto pamięta, nie bije.
Ten, kto pamięta, nie krzywdzi.
A wielu postawiło tą niewidzialną barierę, dlatego powtarza błędy swych rodziców...
Wydaje im się, że jeśli wyrośli na porządnych ludzi, to jest to zasługa ich rodziców i ich metod wychowawczych. Umniejszają w ten sposób samych siebie. Swoją własną pracę nad sobą.
Ja całe życie czerpałam z innych to, czego nie dostałam w rodzinnym domu.
Pomogło mi też pewnie to, że wciąż czytałam... Że otaczali mnie ludzie o otwartych sercach i umysłach....
Wierzyłam, że prowadzą mnie właściwie, ku Dobremu... Nie pomyliłam się...
Moje coraz większe doświadczenie, wiedza, pozwalały mi głębiej analizować moją przeszłość.
Pamiętałam dzieciństwo, ale dorosłość dała mi zrozumienie...
Matka była słaba, niewykształcona. Nie nauczona, że w życiu można osiągnąć wiele, niekoniecznie opierając się na mężczyźnie...
Tak naprawdę zaczęłam ją poznawać dopiero wtedy, kiedy sama już byłam kobietą.
Wyszła za mąż za fantastycznego faceta, który otoczył ją opieką.
Był właściwym mężczyzną w jej życiu. Wyciszyła się, zmądrzała.
Chwilami nie mogłam uwierzyć, że to ta sama kobieta.
I długo nie mogłam wybaczyć, że dla niego zmieniła się, a dla swoich dzieci była taka inna..
Ale z biegiem czasu zrozumiałam, że to było jej życie.
A ja mam swoje.
I to, czym je zapełnię, zależy tylko ode mnie.
Nie jestem w stanie zmienić nawet jednej sekundy ze swojej przeszłości.
Niczego.
Więc dlaczego mam to nosić w sobie, do końca życia?
Czyż nie jest łatwiej, lżej zostawić to wszystko za sobą, niż nienawidzić?
Na co komu moja nienawiść? Matka nie żyje.
Wybaczyłam. Dorosłam do wybaczenia.
I naprawdę jest mi lżej.
Teraz buduję w sobie radość.
Szukam jej w codzienności.  W zwykłych normalnych sprawach.
 Wiem już, że dołożyć można sobie zawsze. Tylko po co?
Komu jest potrzebny mój smutek?
Na nim nie zbuduje się niczego dobrego...

Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jaka jest przede mną przyszłość. Nie wiem, jak długie jeszcze będzie moje życie. To nie ma znaczenia. Już nie.
Tworzę moją rzeczywistość tu i teraz.
Czasem złoszczę się, targają mną  nerwy, kiedy coś nie idzie po mojej myśli.
Czasem nie mogę sobie poradzić z głupotą ludzi...
Ale mimo to jestem szczęśliwa...
I to jest chyba najważniejsze....




wtorek, 11 marca 2014

Zrozumieć siebie...

Czasami ludzkie życie da się zamknąć w kilku zdaniach... Ale to tylko pozory.
 Są ludzie, którzy nie mogą lub nie potrafią opowiadać o sobie. Historię ich życia znają tylko najbliżsi, albo i to nie...
Dla mnie każda historia każdego człowieka jest bardzo ciekawa, bo pozwala zrozumieć nie tylko jego samego, ale też pośrednio i moje własne życie.
To uczy niesamowitego dystansu do siebie, ale też i pokory.

Kiedy ma się te kilkanaście lat, dwadzieścia parę, wydaje się, że cały świat leży u naszych stóp...
Że wszystko jest na wyciągniecie ręki. Jest w nas wtedy młodzieńcza zarozumiałość, pewność, że wystarczy tylko chcieć, a dostaniemy wszystko, o czym tylko zamarzymy.
Niestety, życie codziennie koryguje nasze plany i marzenia i nawet nie zauważamy, jak nasz idealizm ulatnia się w niebyt. Stajemy się bardziej realistyczni, bo już wiemy, że nie wszystko zależy od nas...
Dostajemy masę kopniaków. Często z własnej winy, bo podejmujemy niewłaściwe decyzje.
Mnie też zdarzyło się zaliczyć sporo takich wpadek, w których klęłam na własna głupotę.
Ale na wiele wydarzeń nie miałam żadnego wpływu.
Te najbardziej uczyły mnie pokory.

Ot, chociażby sprawa mojej wiary.
Nigdy nie byłam za bardzo religijna.
Wierzyłam w Boga. To na pewno. Ale nie lubiłam tej całej celebry związanej z kościołem.
Zawsze wierzyłam, że Bóg ma wpływ na nasze życie. Że nasz Los jest u Niego gdzieś tam zapisany. Męczyło mnie tylko jedno. Dlaczego jednemu daje życie lekkie i łatwe, a drugiemu tyle nieszczęść, że można by nimi obdzielić paru ludzi.
Ile razy zaczynałam wychodzić na prostą, znów zawalało mi się wszystko, przynosząc kolejne cierpienia i udręki...
Po drugiej ciąży obraziłam się na Boga. Na wiele lat. Za wszystko.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego spotyka mnie tyle złego? Za co mnie Bóg karze ?
To dlatego tak strasznie krzyczałam w szpitalu, po drugiej ciąży, dlaczego On mi to robi?
Obraziłam się, bo nie potrafiłam tego zrozumieć...
Trzeba było wielu lat, żebym zaczęła szukać odpowiedzi...

Dobre, miłe doświadczenia są piękne, ale raczej nie uczą nas siebie samych. Usypiają nas, nie zmuszają do myślenia, do szukania... Nie zastanawiamy się nad sobą, nad innymi. Przyjmujemy wszystko tak,  jak by nam się należało.
Złe doświadczenia, to dwie drogi.
Możemy zamknąć się we własnym bólu, udręce, cierpieniu i nigdy nie wyjdziemy poza te uczucia.
Z biegiem lat staniemy się zgorzkniali i pełni nienawiści do świata, ludzi, rzeczywistości...
Będziemy nosić w sobie poczucie krzywdy...
 Byłam bardzo bliska tego. Widziałam ludzi o podobnych przeżyciach i co one z nimi zrobiły.
Nie chciałam tak... Ja chciałam, by w końcu coś w moim życiu było normalne...
Nie było łatwo. Musiałam nauczyć się walczyć ze swoimi własnymi nastrojami. Pokonać chęć ucieczki przed ludźmi. Otworzyć się na nich...
 Myślę, że adopcja, a co za tym idzie, moje dzieciaki, bardzo mi pomogła.
Nie można nosić w sobie złości, nienawiści przy dzieciach, bo one to natychmiast wyczują, a ja nie chciałam być toksyczną matką...
Musiałam nauczyć się uśmiechać nie tylko mimiką twarzy, ale także sercem.
Nigdy nie zapomnę moich biologicznych dzieci.
Ale wspomnienie o nich już nie boli...

Poprzez tamto cierpienie nauczyłam się doceniać Dar, który dostałam w zamian.
Czerpać z niego radość, cieszyć się najmniejszą chwilą spędzaną z dziećmi. Pokonywać codzienne problemy, których nie brakowało w ich wychowaniu.
One były moją siłą. I są nadal.
Świadomość, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, daje mi chęć do życia.
Każdy człowiek chce mieć świadomość, że jest kochany i potrzebny.
Ja ją mam.
To solidny fundament.
Staram się być dobrym człowiekiem.
Czasem jestem zołzą. Bywam złośliwa i sarkastyczna...
Ale generalnie lubię ludzi. Mimo Zła, którego doświadczyłam.
Mam bardzo dużo szczęścia do mądrych, wrażliwych ludzi, którzy uczą mnie dobroci i piękna.
Zawsze mnie to zaskakuje, czym sobie na to zasłużyłam, że akurat tacy są w moim życiu...
Ale jestem przykładem na to, że można pokonać własne koszmary i tak zwyczajnie pokochać ludzi...

A wracając do Boga.
Bardzo długo miałam żal do Niego, dlaczego zgotował mi taki los. Dlaczego było w moim życiu tyle cierpienia...
Dziś wiem, że Bóg jest mądrym, dobrym Facetem, który właśnie dlatego, że jest w Nim Dobroć, nie krzywdzi.
To my, ludzie przypisujemy Mu wiele zła...
 Uwielbiam spacery po lesie, łąkach.
Tam odnajduję Boga.
W kwiatach, trawach, krzewach, w krzyku żurawi....
To wszystko jest tak piękne, że czasem aż traci się oddech ze wzruszenia...
Czy Ktoś, kto Potrafił dać nam tyle piękna, może życzyć nam źle?
Często za nieszczęściami, ktore nas spotykają stoi przypadek, czyjaś zła wola, głupota...
Myślę, że całe zło, które nas spotyka, jest po coś.
Żeby zrozumieć siebie, a później innych...
Po co nam ta wiedza?
Bo daje równowagę wewnętrzną.
Bo pozwala odnaleźć się w codzienności, pogodzić się ze sobą. Nie szarpać się, bo to niszczy.
Kiedyś mogłam zamknąć się w swoim żalu. Mogłam zapić się. Nie wiem.
Mogłam zniszczyć siebie,a przy okazji tych, którzy mnie kochali, lubili, dla których byłam ważna.
Nie byłabym tutaj, na tym etapie...
Nie mówię, że jestem szczęśliwa, bo muszę jeszcze wiele zrozumieć, pokonać samą siebie...
Ale dziś bywam szczęśliwa. A to już dużo, bo teraz znajduję w tym "bywaniu" radość...
 Jestem zwyczajną kobietą. Dla świata nikim. To bez znaczenia.
W moim świecie jestem kochana i potrzebna. Jestem ważna dla moich Bliskich i Przyjaciół.
A przede wszystkim DLA SIEBIE....
Bo, pogodzona, potrafię dać Innym ciepło i życzliwość...
Bo to ze mnie wypływa to, co mogę ofiarować....


poniedziałek, 10 marca 2014

Recepta na dobre wychowanie. Czy taka istnieje?

Dla  wielu kobiet instynkt macierzyński jest czymś tak naturalnym, jak jedzenie, spanie, oddychanie.
Bardzo pragną mieć dzieci i świetnie sprawdzają się w roli matek.
Są też takie kobiety, które chcą mieć dzieci, bo tak wypada. Bo mają je koleżanki, bo chce je mieć ich mężczyzna... Urodzą, dbają o ich byt materialny, ale nic ponadto.
Nie wkładają w swoje dzieci ani serca, ani siebie.
Dla takich matek dzieci są utrapieniem, ciągłym bólem głowy. Dla nich dzieci, to po prostu nieznośne bachory.
Widzimy je wszędzie.
W naszej kulturze uważa się za naturalne, że kobieta jest kochającą matką.
Jeśli zaś któraś mówi jasno i otwarcie, że nie lubi dzieci i nie chce ich mieć, jest napiętnowana
w swoim środowisku.
Lepiej być jakąkolwiek matką, niż żadną....
Kto na tym cierpi najbardziej?
Odpowiedź jest jasna.
Wiadomo, dzieci, które później noszą w sobie całe życie to "niekochanie".
Zwykle uważamy, że to kobiety są bardziej czułe i troskliwsze, niż mężczyźni.
To schemat, który obala samo życie.
Znam paru mężczyzn, którzy dają uczuciowo więcej dziecku, niż matka...

Moje dzieciaki zawsze rosły ze świadomością, że są kochane. Po równo, choć wiedziały, że mama poświęca im więcej czasu i ma większy wpływ na ich wychowanie.
Później to zaczęło się zmieniać.
Ale zawsze oboje robiliśmy wszystko, żeby nasze dzieci miały zdrowy, normalny dom...

Dzieci bardzo mnie wyciszyły...
Miałam cel w życiu, ale też i odpowiedzi, na pytania, które wcześniej zadawałam....
Byłam tak spragniona ich obecności, że zawsze dawałam im z siebie wszystko, co najlepsze...

To brutalne, ale dla mnie do przyjęcia, bym mogła pogodzić się z przeszłością.
Tamta Trójka Odeszła, by Tych Dwoje mogło mieć Dom...
 Może, gdyby nie my, mieliby inny Dom, innych rodziców, którzy daliby im więcej....
Nie wiem. Nie wiem też, czy byliby szczęśliwsi...
Ja starałam się codziennie "dotykać" ich serc i umysłów. Uczyć tego, co ważne...
Nigdy nie chowałam moich dzieci dla siebie, ale dla ludzi. By tym ludziom było dobrze z moimi dziećmi...
Ale też, by one same tak zwyczajnie kochały siebie, były wrażliwe i otwarte.
Płacą za to czasem wysoką cenę, bo dzisiaj nie jest w modzie bycie szlachetnym i prawym.
Ludzie są cyniczni, brutalni i niszczą każdego, kto jest od nich słabszy.

Spotykam czasem ludzi, którzy deklarują mi swą życzliwość i szlachetność.
A po jakimś czasie z ich życzliwości nie ma już nic. Okazują się zwyczajnie małostkowi i egoistyczni.
Każdy ma prawo do błędów. Każdy ma wady i zalety.
Ja też je mam. Potrafię wiele wybaczyć, ale nie wszystko. Nie wybaczam złośliwości i cynizmu.
To, że ktoś jest inteligentny, nie znaczy, że jest mądry, bo to dwie odrębne cechy.
Właśnie tego uczyłam moje dzieciaki.
Nieważne, jakie kto ma wykształcenie, jaką kasę, czy jest piękny...
Ważne, jakim jest człowiekiem...
Wybaczam innym ich wady, ale też proszę o to samo w stosunku do własnej osoby. A z tym bywa już gorzej, niestety...
Moje dzieci mają cechy, które im wpoiłam. Dlatego nie zawsze mają w życiu łatwo i przyjemnie.
Ale, czy miałam nauczyć je egoizmu? Dbania tylko o siebie?
Przecież zrobiłabym im krzywdę takim wychowaniem.
Choć według dzisiejszych norm, wszystko byłoby w porządku...
Ja jednak głęboko wierzę w to, że moda na rozpychanie się łokciami, na wszechobecny cynizm i egoizm, któregoś dnia minie...