niedziela, 2 marca 2014

Miłość buduje, miłość niszczy...

Uparłam się, że będzie wszystko...
Uparłam się sama przed sobą, że tu ma być szczerze, bo inaczej to nie ma sensu.
To prawda, niektórzy mają zawsze pod górkę...
Cokolwiek dotkną i tak zamieni się w przysłowiowe gówno.
U mnie to gówno często przeplatało się z chwilami, kiedy było mi tak zwyczajnie dobrze..
Nauczyłam się też bardzo cenić te drobne dary od losu, bo nigdy nie wiedziałam, kiedy znów dostanę w łeb.

Z mego dzieciństwa wyszłam z kawałkiem lodu, zamiast serca.
 Było tragicznie.
Moim światem zawsze były książki.
Były moją wyspą szczęśliwą, na którą uciekałam, kiedy rzeczywistość nie dała się już znieść.
Tam zawsze było pięknie i dobrze, bo tam nikt mnie nie ranił, nie dotykał...
A właśnie....
Dotyk.
Czym on jest?
Jak go odbieramy? Lubimy być dotykani?
Mnie dotyk bardzo długo kojarzył się z czymś niedobrym, obleśnym, obrzydliwym. Nienawidziłam, kiedy dotykał mnie ktoś, bez względu na płeć i wiek. Nawet przypadkowe muśnięcie sprawiało, że dostawałam agresji i potrafiłam po kimś nieźle pojechać, choć na ogół byłam bardzo wycofana, zamknięta w sobie.
Nie ufałam nikomu. W szkole uchodziłam za dziwadło.
Cały czas z nosem w książce, bo to był jedyny sposób, żeby się nimi odgrodzić od rówieśników.
Wydawali mi się bardzo dziecinni... Nie umiałam znaleźć z nimi wspólnego języka. Nie umiałam gadać z nimi o taki zwyczajnych sprawach nastolatków...
Oni mieli swój świat, ja swój, do którego nie dopuszczałam nikogo.
Wyrosłam z ogromnym poczuciem winy.
Dorośli potrafią wmówić sobie wiele paskudów. Dzieciom przychodzi to jeszcze łatwiej...
Mówili, że podobno byłam ładną dziewczynką. Więc wmówiłam sobie, że to moja wina, bo gdybym była brzydsza, to żaden z tych gnoi by na mnie nawet nie spojrzał. Bałam się swojej kobiecości, bo kojarzyła mi się z czymś brudnym i złym....
Byłam wtedy chyba najczystszym dzieciakiem świata, bo wciąż się myłam. Wydawało mi się, że jestem brudna i tego brudu nigdy już nie zmyję... Wydawało mi się, że wszyscy to widzą...
Zaufanie. Nawet nie wiedziałam wtedy, co to znaczy.
Bałam się ludzi, bo nikt mi nie pomógł. Dorośli kojarzyli mi się ze Złem, z koszmarami, z bólem...
Mężczyźni.  Byli najgorszymi wrogami, którzy potrafią tylko krzywdzić, zadawać niewyobrażalny ból, niszczyć. Mężczyźni zostawiają po sobie spaloną ziemię. Długo tak myślałam...
Nienawidziłam ich wszystkich i każdego z osobna....
Kobiety. Ogromny żal, za ich ślepotę, za brak zainteresowania.
Czy to tak trudno zauważyć, że obok jakiś dzieciak cierpi???
Myślę, że widziały. Ale nie chciały się wtrącać. To słynne zamiatanie pod dywan... A to jeszcze gorsze.
No więc, tak generalnie, nie ufałam nikomu, nienawidziłam wszystkich, za wszystko.
Porównuję siebie,, z tamtego okresu do dzikiego zwierzątka. Taka wtedy byłam.
Nie zrozumiana, niekochana, nie potrafiąca nikomu zaufać.
 A przecież każdy chce być kochany...
Ja uwierzyłam, że mnie kochać się nie da, bo jestem zła, niedobra, bo za mną ciągnie się tamta przeszłość, na którą sobie zasłużyłam.
Miałam niemal 16 lat i przekonanie, ze jestem najgorsza z możliwych, bo ojciec nie był w stanie mnie pokochać, a dla matki byłam złem koniecznym...

To wszystko zaczęło się na plaży...
 Topiłam się, bo nie umiałam pływać. a woda zniosła mnie zbyt daleko od brzegu.
Byłam pewna, że już po mnie. Łykałam wodę, dusiłam się i było już naprawdę niedobrze.
Poczułam tylko, że ktoś łapie moją rękę....
 Wyciągnęła mnie z wody dziewczyna, kilka lat starsza ode mnie.
I poczuła się za mnie bardzo odpowiedzialna.
Mieszkała niedaleko mnie. Znała mój dom, którego ja się wstydziłam.
Nie zrażało jej to, kim jestem.
Nie wiedziała o mnie nic, a ja nie byłam nauczona zwierzeń.
Była serdeczna, otwarta i bardzo życzliwa, ale ja nie ufałam nikomu i każde cieplejsze słowo odbierałam jako zagrożenie.
Byłam z początku wobec niej nawet chamska, bo nie mogłam uwierzyć, że ktoś może mnie lubić....
Długo to trwało, parę miesięcy, zanim małymi kroczkami zaczęłam je ufać...
Udowadniała mi na każdym kroku, jak jestem dla niej ważna.
A przede wszystkim uczyła mnie wielu rzeczy. Pokazywała, że nie wszyscy są źli i niedobrzy.
 Że  można uśmiechać się, czuć radość. Była niesamowitą optymistką i tego mnie uczyła. Otwartości, szczerości... Ale też, jak należy zachować się przy stole, jak się ubrać, wysławiać.
Z dzikiego zwierzątka stawałam się kobietą... Coraz pewniejszą siebie, swojej wartości, atrakcyjności...
 W jej oczach odnajdywałam to, czego nikt nie dał mi wcześniej.
Miłość. Nie jakieś abstrakcyjne, książkowe uczucie, ale realne, namacalne.
I najważniejsze, bo miłość, którą obdarzono mnie.... To dzięki niej uwierzyłam, że można mnie pokochać. Że nie jestem niczemu winna.
 Bo to tylko wina tych gnoi, którzy spełniali swe chore zachcianki na mnie, dzieciaku...
Jeśli przedtem bałam się dotyku, to przy K. odkrywałam jego piękno, jego potrzebę...
 Zakochałam się. Zakochałam się pierwszą, głęboką miłością, o jakiej wcześniej nie śmiałam nawet marzyć.
Odwzajemniała moje uczucie i dawała mi wszystko, co było w niej najwartościowsze. Serce, niesamowitą wrażliwość, poczucie bezpieczeństwa... A przede wszystkim mądrość, dzięki której pomagała mi pokonywać moje potwory. To przy niej zasypiałam spokojnie, bez koszmarów, bez udręki, że mnie obudzi ktoś zły...
Oczywiście, że nie mogłyśmy chadzać po ulicy trzymając się za ręce.
 Dziś wciąż ludzie mają problem, by zaakceptować inną orientację seksualną.
Wtedy było to niemal całkowite podziemie. Ale byłam tak zakochana, że to nie miało żadnego znaczenia. Liczyła się tylko ona  i to, co mi daje...
 Byłyśmy razem 3 lata... Dzięki niej stałam się prawdziwą kobietą, świadomą siebie, swej atrakcyjności. Uwierzyłam, że jestem mądra. Że można mnie kochać za to, co noszę w sobie...
 Już nie czułam się, jak zbity, niekochany, odtrącany pies...

Planowałyśmy wspólną przyszłość
 Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć dzieci.
To było moje największe, najgorętsze życzenie.
 Dla niej pogodziłam się, że  ich mieć nie będę....

A później wszystko się skończyło.
Ot, tak.

 Jednego dnia kochasz i świat masz u swych stóp, a na drugi dzień nie ma już nic.
Wracasz z powrotem do swojej dziury, pełnej dawnych koszmarów, niekochania i jeszcze większej nienawiści do świata...
K. utopiła się ratując życie jakiemuś dzieciakowi, który topił się tak, jak ja przed kilku laty...
 Koło zamknęło się.
 A ja nie mogłam nawet powiedzieć nikomu, że mój świat zawalił się, że tak strasznie, niewyobrażalnie cierpię....















3 komentarze:

  1. Zdumiewasz mnie....naprawdę, jest coś czego nie doświadczyłaś?


    I tak bez oceniania (bo wiesz, że dla mnie to ok), powiedz mi:

    - czy gdyby nie traumatyczne przeżycia i brak ciepła w domu, czy potrafiłabyś zakochać się czy jednak ten związek utknąłby na etapie przyjaźni albo nawet na niczym? Wiesz, na zasadzie: "Fajnie, że mnie uratowałaś, dziękuję" i lecisz do domu, bo masz gdzie lecieć.

    Czy, bo to była jednak kobieta, czy ona w końcu nie wykorzystała Ciebie, sytuacji w jakimś stopniu powodując rozkwit uczuć?!

    Czy jednak gdyby były inne warunki potrafiłabyś być z Nią?

    Choć z drugiej strony, byłaś, trzy lata to nie mało, ni uciekłaś, jak zwykle, ale coś Cię zaintrygowało, albo cierpliwość wybawicielki miała tutaj duże znaczenie

    Każdy chce być kochany, akceptowany......miałaś szczęście, że spotkałaś kogoś takiego. I gratuluję odwagi. :)))
    szkoda, że koniec był tak przykry...kolejny cios :(



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadałaś, Kochanie dużo pytań:) Myślę, że odpowiedziałam Ci wyczerpująco w Postscriptum...
      Uściski:)

      Usuń
    2. Odpowiedziałaś ....:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń