sobota, 7 listopada 2015

Tak trudno...

Wiesz...
Trudno tak wszystko przekazać w jednej rozmowie , kiedy temat jest złożony, bo dotyczy emocji, które dotykają naszego wnętrza, najgłębiej skrywanej natury, intymności.
Pytasz, bo nie Czujesz tego, co ja i mnie podobne kobiety.
Różne kobiety, różne środowiska, doświadczenia.
To tak trudno określić kobietę biseksualną, jej pobudki.
W moim przypadku, to paskudne przeżycia i nieudane małżeństwo.
Trudno mi odpowiedzieć sobie samej na pytanie: dlaczego?
Dlaczego wolę bardziej kobiety, niż mężczyzn?To znaczy, już wiem.
Ale czasem zastanawiam się, czy gdyby nie moje przeżycia, byłabym bi?
A może gdyby moje małżeństwo było udane, to czy wtedy szukałabym szczęścia poza nim?
Seks jest ważny, ale nie najważniejszy.
Tak naprawdę chodzi tylko o uczucia.
Bo kobiety kochają sercem, głową. Mężczyźni są inni. Rzadko trafia się taki egzemplarz, który jest nie tylko czuły, serdeczny, ale jeszcze na dodatek rozumie kobiety.
Ja wiem, że to inna natura, psychika.
Czytałam kiedyś artykuł, w którym autorka na podstawie wieloletnich badań twierdziła, że zaledwie 6% kobiet jest zdecydowanie hetero. Reszta jest tak pomiędzy. Albo określają się jako zdeklarowane lesbijki, albo... bi :) Albo skrywają swoje skłonności bardzo głęboko i nie przyznają się do nich nawet przed sobą. Powody znane. Nie tylko strach przed rozwaleniem sobie życia, ale też obawa przed ostracyzmem społecznym.
Przecież prawie każda ma męża, dom, dzieci, jakąś ustabilizowaną sytuację materialną.
Kobiety kierują się w życiu instynktem, ale i swoistym wyrachowaniem. Żadna z nas nie chce rozwalać sobie życia kaprysem, chwilową zachcianką. Więc szukanie szczęścia w ramionach drugiej dla zabawy, jak twierdzą niektórzy, to krzywdzące posądzenie.
We mnie odkąd pamiętam zawsze była jakaś miękkość dla kobiet. Bardziej je rozumiałam i przy nich czułam się bezpiecznie.
Rozmawiam wiele z kobietami bi.
Niektóre opowiadają o swoich fascynacjach kobietami. O swoich pierwszych uczuciach do nauczycielek, koleżanek.  Wtedy jeszcze się wstydziły, wręcz bały swych skłonności.
Niektóre, jak ja, na wiele lat zamykały się na swoje doznania.
Kiedyś, jeśli nie znalazło się kobiety w swoim środowisku, żyło się w niespełnieniu, z poczuciem niedosytu, żalu. Dziś net ułatwia kontakty. Kiedyś był strach przed innością.
Dziś to jest jeszcze temat tabu, ale kobiety mówią już bardziej o swych potrzebach seksualnych, uczuciowych.
Znajdują kobiety, z którymi czują się dobrze, są szczęśliwe.
Ale za swoje szczęście płacą wysoką cenę, czasem zbyt wysoką.
To ciągłe rozterki, dylematy. Bo miłość nie ma płci, choć świat jest innego zdania.
Bycie bi to stygmat, który daje szczęście, ale niszczy wnętrze.
Brzydzę się kłamstwem. Zawsze szczyciłam się, że jestem bardzo lojalna. Dziś łamię własne zasady, bo kłamię i zdradzam. To obciąża mnie, bardzo. Dlatego już tak dłużej nie chcę. Chcę żyć w zgodzie ze sobą. Nie wiem, jaką cenę za to zapłacę. Czasem czuję się, jak Anna Karenina.
Nigdy nie miałam poczucia, że kocham, że jestem kochana. W życiu byłam bardziej obserwatorem, niż uczestnikiem. Dziś żyję na maksa. Nareszcie.
Te rozterki... Ciągłe ukrywanie się, kłamanie, to stres i nerwy w codzienności. Nie jest łatwo.
Znam kobiety, które powiedziały partnerowi o sobie. Zdarza się, że mężczyźni akceptują skłonności swych partnerek. Ale często takie wyznanie kończy się rozwodem, albo ciągłymi wyrzutami, pretensjami. Związek przestaje istnieć, ale ciągnie go się latami, dla dzieci, bo wiążą ludzi sprawy finansowe, brak mieszkania.
Tu nie ma znaczenia płeć, bo tak samo płaci się za relacje z mężczyzną. Tak wygląda zdrada i cena, jaką się za nią płaci.
A jednak stawia się wszystko na jedną kartę. Jedzie po bandzie....
Dla miłości, czasem dla jej ułudy, bo i tak bywa.
Wydawało mi się, że ja będę wyjeżdżać do mojej kobiety raz na jakiś czas i mi to wystarczy.
Nie wystarcza.
Tam jest moje serce, moje życie. Tam mam szacunek, serdeczność, troskę.
Tutaj ciągłe zadymy i awantury o jakieś pierdoły, nieważne sprawy, które można wyjaśnić paroma zdaniami, ale nie. Trzeba kłótni i paru godzin szarpania się, nerwów. Jestem w toksycznym związku.
Nie chcę już dłużej udawać, grać szczęśliwej mężatki.
Nie wiem, ile jeszcze przede mną. Mam 57 lat.
Może 10, 15 lat przede mną. Chcę je przeżyć w ciszy i spokoju.
Nie tak, jak do tej pory.
Wiem, że może go zranię. Wiem.
Ale już nie chcę żyć tutaj wbrew sobie.
Wiem, że Ona jest mądrą kobietą. Nie jesteśmy ze sobą miesiąc, dwa, żeby to była tylko fascynacja.
Jestem już pewna swoich i Jej uczuć.
Czy można na tym budować wspólne życie?
Ufam Jej i wiem, że mnie nie skrzywdzi tak, jak Ona jest pewna, że ja nie zranię Jej.
Nie ma z tej sytuacji idealnego wyjścia. Zawsze ktoś będzie cierpiał.
Nie chcę, żebym to była ja, bo swój limit na nieszczęścia, dramaty, udręki już wyczerpałam.
Wystarczy.
Podjęłam decyzję.




3 komentarze:

  1. wyczytałam w necie takie zdanie :

    Zdarza się, że ludzie wokół nas nie rozumieją drogi, którą idziemy.
    Nie muszą jej rozumieć, bo to nie jest ich droga.

    Szczęśliwej drogi i gratuluje odwagi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo. To już się dokonało. I jestem szczęśliwa, bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I niech To szczęście trwa :),

    bo czy nie po to rodzimy sie, by byc szczęśliwymi ludźmi, Kochanymi, spełnionymi?

    OdpowiedzUsuń