środa, 5 marca 2014

Gdyby mnie kochała...

Chciałabym napisać, że teraz nastały zwykłe, szare dni. Ale nie mogę.

Bo każdy kolejny dzień był radością, wspólnym smakowaniem, poznawaniem siebie nawzajem....

Mieszkaliśmy w tym czasie w hotelu pracowniczym.
Znaliśmy się wszyscy bardzo dobrze.
Nasi sąsiedzi wiedzieli o  tym, że już jeździmy do naszego Synka. Dopytywali się tylko, kiedy go w końcu przywieziemy. Byliśmy przekonani, że są ciekawi naszego malca, jak to ludzie...
 Kiedy wysiedliśmy z auta przed hotelem zauważyłam, że jedna z sąsiadek wygląda przez okno, ale natychmiast schowała się. Pomyślałam, że pewnie poszła już na korytarz powiedzieć, że nareszcie przywieźli sobie tego dzieciaka...
 Kiedy weszliśmy na nasze piętro, zdziwiła mnie tylko, gdzieś podświadomie, cisza panująca  za drzwiami do naszego korytarza. Przecież o tej porze było tam zwykle gwarno od krzyków i śmiechów dzieci naszych sąsiadów. Mąż trzymał Małego na rękach... Otworzyłam drzwi....

To, co zobaczyłam.... Zamurowało mnie kompletnie... Mój mąż miał też bardzo głupią, niepewną minę...
Wzdłuż całej długości korytarza stały pozastawiane, pięknie nakryte stoły, pełne jedzenia i napojów. Obok tłoczyli się nie tylko nasi sąsiedzi, ale też mieszkańcy innych pięter i personel hotelu...
Na nasz widok.... Usłyszeliśmy jedno wielkie "sto lat" odśpiewane nie tylko przez dorosłych, ale i przez hotelowe maluchy:)
Kwiaty. Dostaliśmy mnóstwo kwiatów z życzeniami wszystkiego dobrego...
A Mały taką ilość zabawek, ubranek, że w pewnym momencie wtulił się we mnie przestraszony, bo przestał  już to wszystko ogarniać. My zresztą też:)

Czasem, kiedy przytłacza mnie ludzka podłość, nieżyczliwość, przypominam sobie tamtą scenę...
Nie musieli, a jednak włożyli sporo pracy i serca, by pokazać nam, że akceptują nasza decyzję o adopcji.
Że są z nami i możemy na nich liczyć.
Ten dzień pamiętamy bardzo dobrze.
Nazywamy go Dniem Radości.
Robimy wtedy małe przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. Obdarowujemy się prezentami...
Tak jest do dzisiaj, choć syn jest już dorosły.
Nigdy nie ukrywaliśmy przed nim prawdy o jego pochodzeniu, choć dozowaliśmy mu informacje, które mógł przyjąć zgodnie z wiekiem.. Wszystkiego dowiedział się, kiedy był już dorosły.
 Zapytaliśmy go wtedy, czy chce poznać swych biologicznych rodziców. Bo jeśli tak, to my mu w tym pomożemy. Stwierdził spokojnie, że nie ma takiej potrzeby, bo on już ma rodziców, czyli nas. Na innych się nie pisze...

Nastały spokojne dni, pełne wyciszenia i takiej wewnętrznej radości, że nareszcie moje życie jest pełne jasnych, dobrych barw...
Pewnie, że nie brakowało trudnych chwil, sytuacji, kiedy czasem trzeba było zaciskać zęby i tłumaczyć chłopcu, dlaczego ma być tak, a nie inaczej. Miał masę złych, niedobrych nawyków wyniesionych z rodzinnego domu i z domu dziecka.
 Był bardzo uparty, zawzięty, czasem bardzo zaborczy. Nie tolerował innych dzieci, bo odbierał je jako zagrożenie swojej pozycji w naszym domu. Na każde zwrócenie mu uwagi ,reagował płaczem i zamykał się w sobie...
Ale pomału, drobnymi kroczkami zaczął się zmieniać. Zaczęliśmy się dogadywać.
Zrozumiał, że mogę przytulać inne dzieci, ale jego kocham najbardziej na świecie.
Zrozumiał, że mama nie bije za rozlane kakao. Że mama kocha zawsze, bez względu na wszystko...
Kilka lat później zapytał mnie podczas spaceru, dlaczego tamta mama go oddała.
Prawda była bardzo brutalna i mogła go złamać. Powiedziałam więc, że chyba nie miała pieniędzy na jego wychowanie, na ubranka, jedzenie... Bo przecież już wie, że na to wszystko jego tata musi pracować.
Wydawało mi się, że to mu wystarczyło. Wyleciała mi ta rozmowa z pamięci...
Kilka tygodni później zapytał mnie, co bym zrobiła, gdybym nie miała pieniędzy.
Powiedziałam, że tak raczej nie ma, że zawsze jakieś pieniążki mamy. Ale był dociekliwy.
- Ale powiedz mi, gdybyś nie miała tak nic a nic? Ani jednego pieniążka?
- To pewnie musiałabym pożyczyć.
- Ale gdybyś nie miała od kogo?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Powiedz, o co chodzi, bo nie rozumiem twoich pytań - poprosiłam.
Spuścił głowę i po chwili zapytał niepewnie.
- A czy... gdybyś nie miała pieniędzy, czy wtedy oddałabyś mnie do domu dziecka?...
Przytuliłam go do siebie bardzo mocno i zapewniłam, że nigdy, przenigdy nie oddam go nikomu, bo kocham go i jest moim małym, wymarzonym synkiem. Tkwił tak chwilę w moich ramionach, ze zmarszczonym czółkiem...
- To wiesz, co - stwierdził - tamta mama mnie nie kochała, bo inaczej by mnie nie oddała....

Nigdy nie wiemy, jakimi ścieżkami chadzają dziecięce myśli....





7 komentarzy:

  1. To co piszesz jest tak mądre, tak wzruszające, a jednocześnie każda litera, każde zdanie ubrane są w niesamowity spokój...
    Wczoraj wieczorem zaparzyłam sobie kawę, i chciałam przeczytać wszystkie Twoje dotychczasowe myśli...
    Zrobiłam to, jednym tchem...nie biorąc przy tym nawet łyka kawy, nie byłam w stanie...
    Pomyślałam sobie, że nie będę komentować, nie będę zagłuszała Twojej prywatnej ciszy, Twoich myśli i słów...
    Będę wiernym czytelnikiem,który chłonie przeszłość Twojego życia.
    Po każdym przeczytanym poście czuję ogromną chęć i potrzebę przytulenia Cię i powiedzenia jaką jesteś silną kobietą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Kochanie.
    Dziękuję Ci za wszystkie ciepłe, serdeczne słowa...
    I czuję, jak mocno i szczerze mnie Przytulasz...
    Odwzajemniam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. przepraszam, nic nie powiem, brakuje mi słów......a zresztą każde słowo wydaje mi się, że jest nie na miejscu....

    czekam na dalszą opowieść.....

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swoją historię do opowiedzenia :) Ja, Ty, wielu innych... Pięknego dnia :)

      Usuń
  4. Dużo przeszliście oboje,ale było warto ponieważ nie ma nic bardziej piękniejszego i szczerego jak miłość do dziecka i dziecka do matki.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowna historia. gdybyś Ty mu to powiedziała, byłoby mu strasznie trudno. gdy był gotowy, zrozumiał sam. i cudowne, że czuł się tak bezpiecznie, by móc Ci o tym powiedzieć.
    uściski dla Was!

    OdpowiedzUsuń