wtorek, 25 lutego 2014

Tak długo i boleśnie szłam tutaj...

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kiedyś zamieszkać na wsi.
Całe życie mieszkałam w mieście, a wieś to nie były moje klimaty.
Tymczasem życie zmusiło mnie, żebym zmieniła zdanie.
Kilkanaście lat temu, z dnia na dzień przemeblowaliśmy nasze życie całkowicie.
Beż żalu.
Miasto w ostatnim okresie pobytu tam, kojarzyło mi się z kłopotami, chorobami i coraz większą zapaścią finansową.
Wcześniej radziliśmy sobie nieźle.
Nagle przyszła ciężka choroba męża, która wywróciła nasze życie do góry nogami.. Przez pierwsze miesiące robiliśmy wszystko, żeby wyzdrowiał, żeby wrócił do dawnej formy. Udało się o tyle, że paraliż, któremu uległ, cofnął się w znacznym stopniu, choć nigdy do końca. Nasze finanse, każdy grosz szedł na leczenie, rehabilitację i tak zwyczajnie zaczęło w końcu brakować na chleb, na opłaty.... To był ciężki okres w naszym życiu...
 Mąż, przedtem okaz zdrowia, zaczął załamywać się i coraz częściej mówił o śmierci.. Trzymała go przy życiu tylko nasza maleńka wtedy córeczka.
Pokonaliśmy chorobę, ale wiedzieliśmy, że przy jego rencie, nie damy rady utrzymać się na powierzchni.
Decyzja mogła być tylko jedna...
Sprzedaliśmy mieszkanie w mieście i kupiliśmy stary, poniemiecki dom na wsi.
Wyjeżdżałam stamtąd z ulgą...
Nigdy tak do końca nie czułam tamtego miasta.Owszem, mieliśmy tam rodzinę, Przyjaciół i tylko tych kontaktów żałowałam.
Reszta....
Okna naszego domu wychodziły na leżący w oddali cmentarz...
Codziennie rano... Codziennie rano pierwsze moje kroki kierowałam do okna...
Tam, na wzgórzu były groby naszych trojga dzieci... Odchodziły kilka dni po urodzeniu...
Stałam rano, wpatrzona w cmentarz i codziennie, wymieniając Je po imieniu, witałam...
Wieczorem ten sam rytuał, tylko wtedy szeptałam "dobranoc"...
Nigdy nie wyzwoliłam się z tej traumy.. Nakładała się na poprzednie, równie tragiczne przeżycia...
To miasto kojarzyło mi się zawsze z utratą tego, co najdroższe...
Przytłaczało wspomnieniami, które bolały bez względu na ilość upływających dni...
Chciałam się z tego wyzwolić. Zmienić wszystko, przestać w końcu żyć przeszłością...Udało się o tyle, że wciąż pamiętam, ale już tak nie boli...
A tutaj wszystko było inne...
Stary dom, który do tej pory remontujemy, zapełniając kolejne nasze dni tutaj. Nowe przyjaźnie, wychowywanie dzieci...
Przyjechałam tutaj, bo taki był mój wybór. Może dlatego dość szybko zaczęłam akceptować tą nową rzeczywistość...
Nie było łatwo.
Pieniądze ze sprzedaży mieszkania w mieście, pochłonęło kupno domu i przeprowadzka. Wyszliśmy na zero. Ale i tak było lżej. Hodowla blondynek, kury... Pomału zaczęliśmy sobie radzić..
A ja odnalazłam siebie, a właściwie coś dla siebie...
Coś, co było tylko moje, co dawało mi niesamowitą radość i poczucie, że całe życie szłam do tego miejsca...
Mieszkamy z dala od wsi.
 Nasz dom opiera się od północnej strony o potężny las. Od południa rozpościera się przecudny widok na pola i łąki. Jestem tam praktycznie codziennie, każdego poranka...
Tam odnajduję spokój, mam poczucie bezpieczeństwa.
Cisza przerywana śpiewem żurawi, widok przechadzających się saren i jeleni... To mnie uspokaja...
To moja maleńka kropka na mapie świata... Jeździłam kiedyś sporo po świecie, ale dopiero tutaj zaczęłam po cichu wierzyć, że coś mi się w życiu zaczyna układać, że dopiero tutaj odnajduję siebie...
To tutaj odważyłam się otworzyć na oścież moją szufladę z wcześniejszymi notatkami, szkicami. Tutaj uwierzyłam, że jeśli inni mogą pisać, to ja też...
Jeszcze niepewnie, jeszcze mam wątpliwości, czy moje pióro jest dobre...
Ale chcę pisać, chcę wierzyć, że to ma sens...
W moim życiu było wiele paskudów, ale dla równowagi nie brakowało też pięknych chwil...
Mam to zostawić tylko dla siebie?....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz