niedziela, 23 lutego 2014

I znów zaczyna się paskudnie...

Nawet jeśli jest dobrze, to nie znaczy, że tak będzie zawsze.
Po chwilach względnego spokoju, znów zaczyna się dziać paskudnie...
I kolejny raz usłyszę, że to - jak zwykle! - moja wina.
Tak, jak bym tylko ja chowała nasze dzieci, a On w tym czasie był w delegacji kilkanaście lat...
To "dziecko" ma już 30 lat. I rozpieprzone życie na maksa.
Jest kompletnie nieodpowiedzialny!
A najgorsze jest to, że to w sumie dobry człowiek, nie jest zły. Ale co rusz ma takie kłopoty, że już tego nie ogarniam. Zawsze wpieprza się tam, gdzie go nie posieją.
Kiedy jest dobrze, dupa trochę odżyje, cwaniak i mądrala, jakich mało. Ale kiedy zaczyna Mu się walić wszystko, wtedy telefon i błagania o pomoc. Kolejny raz. Ale ileż można wyciągać Go z bagna, w które ładuje się na własne życzenie???
Tyle razy już pomagaliśmy Mu, tłumacząc młodzieńczą głupotą, lekkomyślnością Jego kolejne kłopoty..
 Ojcu cierpliwość skończyła się już dawno. Chociaż...
Czy On ją kiedykolwiek miał???
Zawsze wszystko załatwiał krzykiem. Jakikolwiek problem, nawet najmniejszy, to była dzika awantura. Krzyki, pretensje i ciągłe wypominanie, że On tak ciężko pracuje na nas, a my Go nie doceniamy i tylko ma przez nas kłopoty...
Zawsze tak było. Zawsze miał cholerne poczucie krzywdy. Zawsze wszyscy byli niedobrzy, głupi, a On najlepszy i najmądrzejszy. Nie wiem, czasem odnoszę wrażenie, że nienawidzi kobiet. A im dłużej jesteśmy małżeństwem, tym bardziej się w tym upewniam. Zawsze mi to przeszkadzało, ale nie pomagały rozmowy, tłumaczenie oczywistych prawd, że żadna z płci nie ma monopolu na mądrość. Bo głupota jest tutaj wyjątkowo sprawiedliwa. Rozkłada się po równo. Bez względu na to, czy to facet, czy kobieta.
Głupi ten mój mąż nie jest. Radzi sobie w wielu sprawach naprawdę dobrze. Jest zaradny i bardzo dba o dom. Nie pije, nie pali. Chodzący ideał. Powie ktoś : czego ty chcesz, babo? Czego się czepiasz?
Otóż to, czego ja się czepiam...
Mam dość wiecznych humorów mojego Pana i Władcy. Ciągłego narzekania, pretensji, wiecznego pesymizmu. I tej cholernej małostkowości. Nawet jak jest dobrze, to i tak potrafi to spieprzyć jednym słowem, jednym grymasem niezadowolenia.
A kiedy jest dobrze? Kiedy uśmiecham się i przytakuję i udaję, że jestem szczęśliwa i zadowolona.
Wystarczy jedno nie tak powiedziane przeze mnie słowo, już łapie focha.
Zawsze też był taki w stosunku do dzieci. Nie żałował im nigdy na nic. Dbał o to, by miały na ubrania, książki, zabawki, rozrywki...
Ale wystarczyło, że coś im nie pasowało, a zaczynała się jazda. Że są niewdzięczne, to było najmniejsze, czym potrafił dotknąć, urazić. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak można obrazić się na dziecko. A mój Z. jest w tym mistrzem.
Nie pomagały żadne rozmowy, tłumaczenia, że tak nie wolno, że dzieci mają prawo do błędu i własnego zdania. Kończyło się to zawsze w jeden sposób : jesteś tak sama, jak i one! I foch. Kiedyś potrafił się do nas nie odzywać i tydzień czasu. Teraz zrobił już postępy, bo trzyma Go tylko jeden dzień. Sarkazm?
Nie tylko. Także żal, że dorosły facet, a trzeba Go wychowywać...
Ale teraz już nie mam sił na to, ani ochoty.
Czuję się zła, rozgoryczona...
Jestem w tym domu tyle lat.Tyle lat walczyłam o spokój, zrozumienie, wzajemny szacunek.
A teraz widzę, że przegrałam. Mam wrażenie, że to wszystko, ten mój dom jest zbudowany na piasku...
Wystarczy dotknąć małym paluszkiem, a to wszystko runie...
Przez wiele lat robiłam wszystko, żeby dzieci miały dom. Zrezygnowałam z pracy, bo bardzo chorowały, a teraz nie mam nic. Dzieci dorosły, a ja jestem tutaj, bez sensu i wiary, że to się zmieni.
Nie mam żadnych środków do życia. Jestem więc na łasce i niełasce mego Pana i Władcy, co daje mi niekiedy odczuć bardzo boleśnie. Nigdy mnie nie uderzył, ale słowem potrafi zranić bardzo głęboko...
Miłość? Nigdy jej nie było, przynajmniej z mojej strony, ale to temat na kiedy indziej. Wierzyłam, że przyjdzie z czasem, że pokocham tego człowieka... Nigdy nie dał mi na to szansy.  Szacunek, jakim Go darzyłam zniknął już dawno... Bo szanować trzeba mieć za co. A ciągłe awantury i przysłowiowy pysk od ucha do ucha temu zwyczajnie nie służą.
Po trzydziestu paru latach małżeństwa obudziłam się z ręką w nocniku i wiem, ze długo jej z niego nie wyciągnę... Jeśli w ogóle...
Przestało mi już wystarczać  "jakoś to będzie" .
 Łatwo powiedzieć "odejdź".
Gdzie??? Pod most?
A teraz jeszcze na dodatek powrót K. Kolejny powód, żeby znów zaczęły się jazdy...
Mam dość...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz